Któż z nas czasem nie chciałby poszukać rozwiązania swoich problemów u wróżki, medium, jasnowidza? Choć rozum podpowiada, że to jedno wielkie oszustwo, serce i nieodparta ciekawość przerywa jego monolog, prowadząc ludzi prosto w ramiona tajemnicy, jaką są zjawiska paranormalne.
W drugiej części przygód tytułowego bohatera „Krwi z mojej krwi. Wiosna komisarza Ricciardiego” autor – Maurizio de Giovanni – podsuwa policjantowi zagadkę śmierci Carmeli Calise. Bardzo brutalne zabójstwo nijak nie pasuje do żywota spokojnej staruszki. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Riccardi wraz ze swoim przyjacielem po fachu szukają winnego takiego stanu rzeczy, natrafiając na kulisy życia Carmeli, która okazuje się nie być tylko biedną starszą panią. Dociekanie prawdy prowadzi naszych bohaterów do arystokratycznych rodów, biednych domów i zupełnie nieprawdopodobnych historii każdego, kto staje się podejrzanym. Nominowanych do tej niezbyt zacnej kategorii ludzi jest sporo, na podium trwa ciągła rotacja, toteż dzieje się tutaj bardzo wiele. Sprawy nie ułatwia fakt, że wydarzenia osadzone są w czasach faszystowskiej dyktatury, której przedstawiciele domagają się szybkiego rozwiązywania sprawy zgodnie z uprawianą polityką. Wszak Mussolini jest gwarantem spokoju i bezpieczeństwa, a jego czujne oko widzi każde uchybienie i od razu je eliminuje – wszystko po to, by w kraju nie działo się nic niepokojącego.
Jako że to moje drugie spotkanie z de Giovannim, toteż trudno mi napisać coś, czego jeszcze bym nie napisała na temat jego powieści. Tak jak zachwycałam się „Łzami pajaca”, tak i tym razem zachwycam się „Krwią z mojej krwi”. Sposób, w jaki autor włada piórem jest wyjątkowy. Pisząc o detalach, wcale nie traktuje ich jak mało istotny element treści. Sprawdźcie sami:
„Nadejście wiosny odbyło się w ciszy, w czasie gdy miasto zafundowało sobie jeszcze dwie godziny odpoczynku między nocą a wczesnym rankiem. Nie było świętowania ani opłakiwania zimy. Wiosna nie wymaga powitań ani nie żąda oklasków. Opanowała ulice i place. I cierpliwie zamarła w oczekiwaniu pod drzwiami i zamkniętymi oknami”.
De Giovanni nie pozwala sobie na traktowanie po macoszemu z pozoru nieistotnych kwestii. Pisząc o wiośnie, oddaje jej tyle szacunku w każdym słowie, jakby była główną bohaterką książki. Inny przykład? Opisując zwykłą „pizza frita”, nie puszcza się galopem przez słowa, by jak najszybciej dojść do sedna. Wręcz przeciwnie – maluje przed nami obraz, na którym widzimy sprzedawcę tego neapolitańskiego fast foodu, podążającego ze swym wózkiem wzdłuż ulic i zachęcającego śpiewnym tonem do zakupu przysmaku.
Jak do tego wszystkiego ma się wstęp? Chciałabym Wam to wyjaśnić, jednak wtedy odsłoniłabym zbyt dużo fabuły. Mogę tylko powiedzieć, że biorąc „Krew z mojej krwi” do ręki, otrzymacie nie tylko stylowy kryminał, ale jednocześnie powód do rozmyślań na temat tego, czy rzeczywiście potrzeba nam przewodnika po własnym życiu, który będzie prowadził nas za rękę i sprawiał, że życie stanie się dla nas prostsze.