Są książki, które swoją treścią przeszywają serce czytelnika. Budzą emocje pogrzebane w odmętach pamięci, zakopane gdzieś głęboko, by nie wywoływały złych wspomnień i przyspieszonego, wręcz bolesnego bicia serca. Książki, które przypominają o tych, o których zapomnieliśmy – bo codzienność, bo brak czasu, bo minął czas żałoby. Są też takie lektury, które poruszają nas mocno, choć dotyczą obcych ludzi i nieznanej nam przeszłości. Jednak, gdy wszystko to, o czym napisałam wyżej, ubrane jest w jedną okładkę, a za treść odpowiada jedna autorka, robi się gęsto od wzruszeń i niewypowiedzianej wdzięczności, że ktoś uczy nas pamięci.
„Narzeczona z getta” Sabiny Waszut to książka, która – zgodnie z moimi pierwotnymi oczekiwaniami – miała być ciekawą lekturą. Powieść rozpoczynająca się od epizodu, jakim jest otrzymanie starej szafy, przechodząca w opowieść o traumie, jaką jest śmierć siostry, a następnie przywołująca dzieje Żydów w Zagłębiu Dąbrowskim nie okazała się jedynie ciekawą lekturą. To wszystko poszło znacznie dalej, bo w bohaterkach – Basi i Sarze – odnalazłam pewną część siebie. Pierwsza przypomniała mi, że coraz rzadziej myślę o moim zmarłym bracie. Moje oczy szkliły się, gdy czytałam o walce Basi o powrót do normalności i znalezienie dla siebie wybaczenia. Z kolei druga przypomniała, że przecież moja miłość do męża była uznawana z wielu względów za miłość zakazaną, a wspólna walka o siebie trwała dość długo. Gdy do tego wszystkiego dodamy to, co w tej powieści najważniejsze – kontekst, którym jest wojna oraz kwestia żydowska – „Narzeczona z getta” nabiera jeszcze większego sensu. Już nie tylko dla mnie, ale – jestem pewna – dla każdego czytelnika. Takie książki nie zdarzają się często.
Sabina Waszut ma w sobie wrażliwość, którą mogą mieć tylko pisarze doskonale znający poruszany temat. Bo wiecie, głównym tematem tej powieści nie jest zakazana miłość dwojga ludzi, jak mogłoby się wydawać. Ta książka jest dużo bardziej złożona. O ile stara szafa okazała się pretekstem do opowiedzenia historii Sary i Janka, o tyle ich historia stała się pretekstem do pokazania czytelnikowi okrutnych czasów, w których przyszło żyć bohaterom. Waszut tak opisała wydarzenia sprzed lat, że wróciłam na moment w moje rodzinne strony (do Zagłębia Dąbrowskiego), słyszałam krzyki rozstrzeliwanych Żydów, chowałam się w kamienicach na terenie sławkowskiego getta przed podnieconymi władzą Niemcami, przepełniona strachem, brałam udział w akcji przesiedleńczej. Wszystkie te wydarzenia boleśnie kłują, szczypią, drapią.
Możecie nazwać mnie sentymentalną. Możecie powiedzieć, że zbyt osobiście traktuję lekturę. Że ta opinia – spisana w przypływie emocji – nie jest zbyt obiektywna. Jednak ja wcale nie chcę taka być. Trudno o obiektywizm, gdy tekst wstrząsa. Gdy płyną łzy, serce kołacze, pojawia się gęsia skórka. Bardzo nie po drodze mi z obiektywizmem, gdy czuję specyficzny zapach strachu. Tu nie trzeba patetycznych słów, tekstu pełnego metafor. Górnolotnie brzmiące zdania odebrałyby “Narzeczonej z getta” to, co w niej najpiękniejsze. Musicie przeczytać tę książkę. Po prostu.