Recenzje

„Ostra jazda”
Ryszard Ćwirlej

przez

No i bęc. Wreszcie Ryszard Ćwirlej wpadł w moje ręce. Słysząc te wszystkie ochy i achy, zastanawiałam się, czy pójdę za tłumem, czy też z właściwą w podobnych momentach konsternacją skończę ostatnią stronę jego książki i zapytam „ale o co chodzi?”. Z charakterystyczną dla mnie konsekwencją unikałam cyklu „Milicjanci z Poznania”, bowiem nadrobienie całej serii było dla mnie niemożliwe. Uznałam, że moment, w którym pisarz rozpoczyna coś nowego, jest idealny, by poznać jego – tak bardzo zachwalaną – twórczość. Dlatego też moja przygoda z tym autorem rozpoczęła się od „Ostrej jazdy”.

Gdy w pobliskim lesie znalezione zostają zwłoki żołnierza, a z magazynu szkoły oficerskiej znikają skrzynki z trotylem, robi się naprawdę gorąco. W tym samym czasie policjanci trafiają na ślad mafii i kobiet, które stały się ofiarami handlu żywym towarem. To nie wszystko. Postaci i wątków w „Ostrej jeździe”’ mamy „jak mrówków”. Czytelnikowi, który dopiero nieśmiało wyciąga dłoń na powitanie autora, trudno jest rozeznać się co, kto, z kim i dlaczego. Przyznam, że liczyłam na to, że wraz z nową serią nie będę musiała łatać luk, których pojawiło się całkiem sporo.

Podczas czytania zastanawiałam się, który wątek jest dla autora najważniejszy. Dla mnie najciekawszym okazał się wątek wypłynięcia na światło dzienne tajnych dokumentów dotyczących współpracy jednego z policjantów z SB. Bardzo lubię odnajdywać w książkach aluzje do aktualnej sytuacji społeczno-politycznej naszego kraju, a Ćwirlej gwarantuje w tym zakresie niezłą zabawę. Jednak muszę przyznać, że o ile wiele w „Ostrej jeździe” mi się podobało, o tyle czar nie utrzymał się  za sprawą wyzwolonej, pyskatej policjantki oraz studentki prawa w jednej osobie, która jest główną postacią kryminału. Być może to moja wina i dał znać o sobie zakotwiczony we mnie brak zaufania do młodych, średnio doświadczonych życiowo ludzi, którzy nagle wyrastają na głównych śledczych o wybitnych umiejętnościach. Nie wznoszę peanów na rzecz ciętego języka i mocno feministycznej postawy bohaterek książek, choć wiem, że jest na takowe popyt. Chyba bardziej oczekiwałam kogoś takiego jak komisarz Bernard Gross z powieści Roberta Małeckiego niż dziewczynki, która na każdym kroku musi udowadniać, że jest już dojrzałą kobietą. Przyznam, że robiła to sprytnie i inteligentnie, ale ja nie mogłam zapomnieć, że „stoi za nią” nie młody debiutant, a doświadczony pisarz.

Trzeba jednak oddać Ćwirlejowi, że mnogość wątków i postaci nie wytrąca go z równowagi nawet na chwilę. Świetnie balansuje fabułą, powodując, że sprawy, które na pozór są ze sobą niepowiązane, mają wspólne elementy, gdy spojrzymy na nie nieco szerzej. Trudno mi oceniać warsztat autora po przeczytaniu jednej książki, ale jestem skłonna przyznać, że sposób, w jaki pisze Ryszard Ćwirlej, wymaga niezwykłej precyzji, bardzo dobrze rozpisanego planu i sporej dawki wiedzy. W tej prozie czuć doświadczenie, co nie jest wcale takie oczywiste.

Czy zatem nasze spotkanie było udane? Myślę, że na tyle, by dać się zaprosić na jeszcze jedno i wtedy podjąć decyzję, co dalej.

Może Ci się również spodobać: