Recenzje

„Dziewczyna kata”
Magda Knedler

przez

Uwaga, wyznanie: dobierając lektury i czytając je, wcielam się trochę w Magdę Gessler. Tak, dobrze czytacie. Próbuję bawić się w koneserkę smaków. Staram się wyszukiwać perełki i odczytywać ukryte w nich znaczenia i przesłania. Interpretuję. Zawsze to robiłam. Uważam, że słowa składają się na coś więcej niż opowieść. Nie oceniam książek przez pryzmat „czytało się dobrze/nie czytało się dobrze”. Domagam się czegoś więcej. Tak Jak Magda Gessler smakuje potrawy i poprzez swoją wiedzę  odnajduje składniki, których użył kucharz, tak ja smakuję książkę i poprzez serce odnajduję w niej ukryte elementy, znaczenia, sens.

Najnowsza powieść Magdy Knedler – „Dziewczyna kata” – przyniosła ze sobą nie tylko kilka ciekawych wieczorów przy lekturze, ale również kilka godzin rozmów i rozmyślań na temat tego, dlaczego znów odczytuję tę historię głębiej. Podobnie działo się podczas lektury „Przyjaciółek z Ravensbruck”, w których większość widziała powieść o obozie koncentracyjnym, a dla mnie ten motyw stanowił jedynie dodatek do czegoś więcej. Wracając do Magdy Gessler – jej imienniczka zaprosiła mnie do wytrawnej restauracji, podała posiłek, który wyglądał jakby właśnie „pozował” w sesji do gazety „Kukbuk”, i zachęciła do skosztowania. Czy było to najlepsze danie, jakie kiedykolwiek zaserwowała Magda Knedler?

Pisarka nie zawodzi czytelników liczących na tematykę związaną z historią sztuki. Niewielu jest autorów, którzy tak konsekwentnie przemycają siebie w swoich książkach i zarażają pasją do przedmiotów niosących jakąś historię. „Dziewczyna kata” przedstawia nam dzieje tajemniczej broszy, która jest punktem wyjścia do podróży w czasy czarownic, palenia na stosie, katów oraz rzemieślników tworzących jubilerskie dzieła sztuki. Trudno jest ocenić, co stanowi punkt ciężkości w tej książce – historia czy współczesność, bowiem tej drugiej Knedler nie omija. Mamy tutaj rozbudowany wątek dziennikarki radiowej, która opowiada na antenie o wyjątkowych przedmiotach, a po godzinach poszukuje prawdy o… no właśnie. O tajemniczej broszy? Czy może o sobie? W tym aspekcie „Dziewczyna kata” bardzo mocno przypomniała mi „Przyjaciółki z Ravensbruck”. Pisarka stosuje dokładnie ten sam zabieg – przedmiotem łączy przeszłość z teraźniejszością. I przyznam, że ta swoista kalka trochę mnie rozczarowała. Może gdyby najnowsza powieść była wydana później, przedzielona inną, nie odczułabym tak bardzo tego podobieństwa.

Powyższe dotyczy szkieletu powieści. Tymczasem jako całość „Dziewczyna kata” to wyśmienite studium kobiety. To właśnie kobietom Knedler pozwoliła (w sposób niezwykle oczywisty i bardzo różnorodny) zdominować tę historię. Autorka nie ograniczyła się jednej charakterystyki. Julia, jej matka, Dorota Hoffman, Magdalena, Rosina, Eleonora i wreszcie moja ulubiona – Barbara. Wszystkie odsłony kobiety. Dla mnie ta książka to opowieść o próbie zniewolenia i osadzenia w przyjętych ramach. To powieść o odmienności, próbie decydowania o sobie. Szczególnie uderzało mnie w „Dziewczynie kata” poczucie winy, które nie opuszczało bohaterek. Co jeszcze zobaczyłam pod czerwonym płaszczem? Zemstę. Tak, o niej również jest ta książka. Cała reszta to dla mnie dodatek do historii, która pewne elementy musi z wielu względów zawierać.

I jeszcze jedno. Zaskakujące jest dla mnie uznawanie tej powieści za wymagającą. Oczywiście nie jest to książka, z którą spędza się jeden wieczór i na drugi dzień o niej zapomina. Ale nazywanie jej  wymagającą uważam za przesadę. Moim zdaniem na tle „Oceanu odrzuconych” czy „Przyjaciółek z Ravensbruck” to lektura, która nie wymaga niczego poza uwagą i skupieniem – a to należy się właściwie każdej czytanej książce.

Odpowiadając na pytanie, czy „Dziewczyna kata” to najlepsze danie w wykonaniu Knedler, odpowiadam szczerze: nie. Jestem przekonana, że najlepsze jeszcze przed nią. A opisywana książka, choć nie będzie należała do moich ulubionych, to jednak plasuje się w prywatnym rankingu wystarczająco wysoko, by polecić ją każdemu.

Może Ci się również spodobać: