Recenzje

“Pokój motyli”
Lucinda Riley

przez

Irytuje mnie naiwność. Irytują książki, które dedykowane dorosłym ludziom, próbują zauroczyć łzawymi historyjkami, miłościami od pierwszego wejrzenia i bajkami o rycerzu na białym koniu. Wiem – to się sprzedaje. Ja oczekuję więcej i najgorzej czuję się wtedy, gdy przekonana o dobrym piórze autorki, w ciemno sięgam po kolejną jej książkę i z przykrością stwierdzam, że trafiłam na coś sztucznego.

Takie właśnie myśli kłębiły się w mojej głowie podczas lektury „Pokoju motyli” Lucindy Riley. Zakochana w jej stylu po lekturze „Drzewa anioła”, z niecierpliwością oczekiwałam kolejnej książki w przekonaniu, że to znowu będzie dobrze spędzony czas. Początek powieści niewątpliwie dawał taką nadzieję, jednak im więcej stron było za mną, tym częściej myślałam, że to jakaś pomyłka. I przyznam: wciąż nie do końca wierzę, że przeczytałam książkę Riley.

Tym razem autorka przenosi nas do Suffolk – niewielkiego angielskiego miasteczka, w którym prawie siedemdziesięcioletnia Posy Montague spędziła dzieciństwo. Odznaczająca się niezwykłą inteligencją, wychowywana w ogromnym domu, po tragedii, jaką przechodzi jako dziecko, wraca do tego miejsca jako dojrzała kobieta. „Pokój motyli” przedstawia losy Posy na przestrzeni kilkudziesięciu lat, rozszerzając fabułę o aktualne wydarzenia. Pisarka wprowadza nas do rodziny Montague, czyniąc z czytelników obserwatorów zazdrości, wyścigu ambicji i problemów małżeńskich. Obarcza samotnością, bólem i niepewnością swoich bohaterów, a całą lekturę osnuwa tajemnicą.

Wierzę, że po tak nakreślonej fabule można pomyśleć, że „Pokój motyli” to kolejna emocjonująca powieść, jednak niestety tak nie jest. Riley stworzyła świetny zarys powieści – główne punkty, tło historyczne, przebieg powieści to naprawdę dobry pomysł. Jednak dobry zarys nie daje gwarancji, że cała książka utrzyma poziom. I niestety według mnie autorka poległa.

Właściwie przez większość książki nic się w niej nie dzieje. Pisarka snuje historię, która z założenia jest ciekawa, ale sprowadza się do generowania kolejnych, niewiele wnoszących zdań, powodując znudzenie i pragnienie, by wreszcie coś się zadziało. Szczególnie bolesne były infantylne dialogi, które wpędzały mnie w irytację. Zastanawiałam się, czy to możliwe, żeby między wcześniej przeczytanym przeze mnie świetnym „Drzewem anioła” a „Pokojem motyli” była aż taka przepaść. Przez chwilę nabrałam przekonania, że być może to wina tłumacza, bo przecież niemożliwe, żeby ceniona pisarka tak bardzo obniżyła poziom. Mam jednak wątpliwości, bowiem moje zarzuty nie dotyczą jedynie dialogów i konstrukcji językowej. Prawdziwym rozczarowaniem byli sami bohaterowie, którzy wydawali się sztuczni jak bożonarodzeniowa choinka w centrum handlowym – niby byli, niby budowali jakoś klimat powieści, ale to wszystko na siłę i bez wyrazu. Pełnili rolę ozdoby, a nie sedna historii. Byli dodatkiem, w dodatku bardzo marnym, jak ozdoby zamawiane na AliExpress, które z daleka i na zdjęciach może jakoś wyglądają, ale po bliższym przyjrzeniu się widać wszystkie skazy. Schematyczni, wikłani w bezsensowne z punktu widzenia fabuły sytuacje, jedynie zarysowani, a nie porządnie scharakteryzowani – tacy są bohaterowie „Pokoju motyli”.

Nie mam problemu z tym, że zdarzają się niedoskonałe książki. Mam jednak ogromny problem, gdy rozczaruje mnie ktoś, kogo jestem pewna. To jak z przyjaźnią. I teraz pojawia się pytanie: wybaczyć? Z natury jestem uparta i rzadko odpuszczam. Jednak w przypadku Lucindy Riley jest inaczej. Muszę, po prostu muszę sprawdzić, czy to przypadek, dlatego na pewno sięgnę po jej kolejną książkę. Jednak wszystkim tym, którzy chcą zacząć swoją przygodę z pisarką, proponuję „Pokój motyli” ominąć.

Może Ci się również spodobać: