Żyję w przekonaniu, że obcowanie z kobietą na stopie zawodowej nie jest dla nikogo problemem. Myślę, że minął już czas, gdy płeć piękna była traktowana w pracy jak najgorsze zło. Mam przynajmniej taką nadzieję. W 1910 roku sytuacja wyglądała nieco inaczej, o czym możemy przekonać się, czytając „Sprawę pechowca” Nadii Szagdaj.
Klara jako trzynastolatka była świadkiem okrutnego morderstwa matki. Teraz ma dwadzieścia pięć lat, jest żoną Bernarda Schulza, poważanego w mieście lekarza, oraz matką pięcioletniego Fritza. Jednak młoda kobieta wymyka się konwenansom i klasycznej roli przypisywanej płci pięknej. Jako córka policjanta chce kontynuować tradycję pracy w służbach. Nie jest to proste, bowiem posiada pewien „mankament” – jest kobietą. I właśnie dlatego swoją karierę rozpoczyna od prywatnego śledztwa, zleconego przez matkę zamordowanego w teatrze słynnego barytona.
Zaczynając lekturę „Sprawy pechowca”, czułam się trochę jak w wehikule czasu. Nie tylko dlatego, że akcja dzieje się ponad sto lat temu, ale przede wszystkim dlatego, że poznałam Klarę w nie tak dawno wydanej „Bella Donnie”, a tam nasza bohaterka była już w zupełnie innym momencie życia. Tymczasem Wydawnictwo Dragon rzuciło mi wyzwanie, wznawiając pierwszą powieść Szagdaj z serii o dociekliwej pani detektyw. Wsiadłam do wspomnianego wehikułu i z ogromną ciekawością, choć muszę przyznać, że również z lekkim niepokojem, dałam się porwać przygodzie. Bo musicie wiedzieć, że ta seria to nie tylko kryminał. To literacka przygoda – lekka i przyjemna, ale dopieszczona i warta poświęcenia czasu. Być może w samej warstwie kryminalnej nie powala na kolana, ale już detale, o które dba autorka – owszem.
W pierwszym momencie skojarzyłam fabułę z „Łzami pajaca” Maurizio de Giovanniego. Tam też wszystko rozpoczyna się od śmierci pewnego wybitnego śpiewaka. Jednak szybko przekonałam się, że to zbieg okoliczności. Doceniam kunszt włoskiego pisarza, jednak Szagdaj dodatkowo należy docenić za znajomość tematu – wszak jej wykształcenie jest związane z muzyką. „Sprawa pechowca” urzekła mnie również opisami miejsc. Cieszę się, że nie zostały potraktowane po macoszemu, a tym samym dołożyły sporo dobrego do odbioru książki jako całości. Zdjęcia, które przeplatają się z treścią, pozwalają naszej wyobraźni pracować na jeszcze wyższych obrotach.
Przyznam, że wolę Klarę jako dojrzałą kobietę z „Bella Donny” niż młodą, nieopierzoną i lekkomyślną panienkę ze „Sprawy pechowca”. Można na to spojrzeć z zupełnie innej strony i przyznać pisarce plus za to, że swoim bohaterom pozwala się mylić. Nie wybiela ich, nie pokazuje od różowej strony. Klara jest uparta, infantylna i nieszczera wobec swojego męża. Popełnia również karygodne błędy, ale w tym wszystkim jest jakaś naturalność. Z perspektywy ostatniej części serii o Klarze Schulz widać, jak bardzo jej postać ewoluowała, dlatego tym chętniej sięgnę po drugą część cyklu, „Zniknięcie Sary”.