Otworzyłam „Płuczki. Poszukiwacze żydowskiego złota” Pawła Piotra Reszki w tym samym momencie, w którym mikrofalówka zarządziła, że moja kolacja została podgrzana. Wyciągnęłam z niej talerz z karpiem, który jeszcze zalegał w lodówce po wigilijnej uczcie. (Działo się to jakiś czas temu, rzecz jasna). Zasiadłam do stołu z tym mało wyszukanym posiłkiem i zaczęłam czytać. Między moimi zębami zaczęło skrzypieć, jakbym gryzła piasek. Doszedł do tego bolesny dźwięk, który zwiastuje, że coś właśnie pęka. To był ten moment, w którym spodziewasz się, że za chwilę wyciągniesz kawałek zęba i w którym zdajesz sobie sprawę, że właśnie mimochodem zaplanowałeś wizytę u dentysty. Jednak nic takiego się nie dzieje. Nie ma piasku, nie ma zęba. Są „Płuczki”. To one żarzą, skrobią, uderzają głuchym dźwiękiem wbijającym się tak głęboko, że trudno wytrzymać. Już wiem, że moja kolacja zaczeka. Bo nie sposób czytać książki Reszki przy okazji. Odstawiam karpia na bok. Zjem później. Próbuję pozbyć się dziwnego uczucia, jakby zasypywała mnie ziemia. Jest w moich oczach, uszach, ustach i nosie. W każdym porze mojej skóry. Nikt mnie nie odkopie, bo nie ma po co.
„Płuczki” to historia polskiego bandytyzmu, o którym milczą podręczniki. To opowieść o bełżeckich szakalach, hienach, kopaczach, złotnikach – zwał jak zwał. O ludziach, którzy ze zbiorowych żydowskich mogił uczynili źródło zarobku i po wielu latach albo udają, że tego nie pamiętają, albo tłumaczą swoje postępowanie w najgorszy możliwy sposób – „bo wszyscy tak robili”. Czytając wspomnienia ich rodzin, wielokrotnie musiałam przerywać lekturę. Dzieliłam ją na części, fragmenty, czasem tylko zdania. Uwierała mnie obojętność napędzana brakiem sumienia, chęcią zysku, potrzebą kupna świni czy zabłyśnięcia przed koleżankami złotym zębem. Wystarczyło jedno opisane wspomnienie, by wyłączyć mnie ze świata na kilka minut, które poświęcałam na wewnętrzną rozpacz. A niby skąd ona? Przecież to nie „moich” dotyczy ta sprawa, tylko jakichś Żydów z Bełżca. Co mi do tego?
Bohaterowie Reszki nie widzą problemu. W trakcie lektury po głowie krążyła mi myśl, że oni najzwyczajniej w świecie rozumu nie mają, że człowiek to dla nich sąsiad, rodzina, nawet wróg. Ale Żyd? Żyd to nie człowiek, a zbiorowa mogiła to nie cmentarz parafialny, gdzie przecież każda, choćby najdrobniejsza dewastacja pomnika, grozi karą nie tylko na ziemi, ale również w niebie. A Żydzi? Im nie należy się szacunek. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że tych ludzi nie można bronić, mówiąc, że są prości, niewyedukowani, ograniczeni intelektualnie. Wśród nich są profesorowie, psychologowie, ludzie wykształceni, na stanowiskach. Nie ma wytłumaczenia. Po prostu nie ma.
„Raz znalazłem taki mostek złoty. Sześć ząbków, dół. Wszyscy sprzedawali, to i ja. A kto to się znał wtedy na złocie? Za te ząbki kupiłem sobie sweterek w Tomaszowie. Kolor czerwony z żółtym. Kilka lat go nosiłem, kiedyś rzeczy się szanowało. Ładny był, do kościoła miałem”.
Nie da się przemilczeć faktów, choć wielu pewnie tego właśnie by pragnęło. Nie można wybielać się w nieskończoność. Historia musi być synonimem prawdy, a nie imaginacją ludzi, którym się coś wydaje albo którzy wyparli rzeczywistość. To nie fantastyka, tylko fakty. A one nie stawiają Polaków tylko po tej dobrej stronie. Reszka przypomina o tym bardzo dobitnie. „Płuczki. Poszukiwacze żydowskiego złota” to książka dla świadomego czytelnika. Jesteś nim?