Wydaje mi się, że bycie rodzicem zawsze było ogromnym wyzwaniem. Czymś na miarę mitu o Syzyfie i jego nieudanych próbach wtoczenia na górę ciężkiego głazu. I nie to, że uważam rodzicielstwo za mękę i karę. Jednak obserwując własne dzieci i siebie, dostrzegam, jak trudnym procesem jest ich wychowywanie. Tak, rodzicielstwo zawsze było wyzwaniem. Jednak dzisiaj chyba jeszcze większym wyzwaniem jest bycie dzieckiem. To, co kiedyś nie istniało, dziś atakuje ze wszystkich stron. Sytuacje wyjątkowe weszły w obręb normalności, codzienności, nieprzypadkowości. Coraz częściej to właśnie dzieci muszą mierzyć się z większymi trudnościami niż rodzice. Takie refleksje nasunęły mi się podczas czytania debiutu Anny Cieślar „Berdo”. Ta książka to kumulacja „powieściowych” tematów – od wykluczenia przez motyw ojca samotnie wychowującego syna po bardzo aktualny wątek bliskości człowieka z naturą. Przede wszystkim jednak ta powieść to zbiór przedziwnych relacji międzyludzkich, których wspólnym mianownikiem jest miłość. Choć niezwykle trudna, często przykryta leśnym runem i umazana zwierzęcą krwią, ale jednak miłość, do której człowiek musi dorosnąć.
Michał (tytułowy Berdo) jest kłusownikiem. Można pomyśleć – zimnym draniem, który zabija dla pieniędzy. I właściwie tak widzi go jego sześcioletni syn Radek. Ich relację obserwujemy z boku, próbując zrozumieć, skąd bierze się takie napięcie między dorosłym mężczyzną a zaledwie kilkuletnim chłopcem. Bo że ono jest, nie ma wątpliwości. Mnie udzieliło się od pierwszych stron i nie odpuściło ani na chwilę. Nie odpuściło, gdy doczytywałam ostatnią stronę. Nie odpuściło nawet wtedy, gdy przeczytana książka od dwóch tygodni leżała na półce. Wciąż mieliłam w sobie tę historię, zerkając na swoje dzieci i próbując zrozumieć, jak różne oblicza może mieć miłość między rodzicem a dzieckiem.
Anna Cieślar, przenosząc nas w przepiękne, ale jednocześnie nieco tajemnicze Bieszczady, rzuca nas w sam środek niecodzienności. To, z czym kojarzą się góry – spokój, cisza, natura – mają w tej książce zupełnie inny wymiar. Przyroda determinuje tutaj wszystko, także życie bohaterów, co wyraża się głównie przez opozycję ojca (kłusownika) i syna (miłośnika zwierząt).
Mówiąc wprost, ta powieść mnie zmiażdżyła. Miałam wrażenie, że rozorała moje matczyne serce i powoli odcinała moje podstawowe funkcje życiowe. Każde „tato” wypowiedziane przez Radka wywoływało łzy i gniotło moje wnętrzności. Literacki kontrast, jaki bardzo świadomie wytworzyła Cieślar pomiędzy tym jednym słowem a wszystkim, co dzieje się między bohaterami, jest niespotykanym zjawiskiem, a w przypadku debiutu – unikatem. Wszystko, co chropowate, kolczaste i szorstkie w relacji między synem a ojcem, w tym jednym słowie zawiera całą miłość, oddanie i zaufanie. Obok takiej prozy nie można przejść obojętnie. Nie sposób nazwać tej książki inaczej jak świetnym debiutem literackim i lekturą obowiązkową.