Małe miasta mają w sobie coś tajemniczego. Odpychają brakiem rozrywek i neonów, dobijając jednocześnie obecnością pani Krysi, która zza firanki w swojej kuchni bacznie obserwuje świat, stając się tym samym swoistym biurem informacji wszelakiej. Jednak to, co na pierwszy rzut oka może wielu odtrącać, mnie zawsze przyciągało. I choć na dłuższą metę pewnie nie dałabym rady być częścią tej przedziwnej symbiozy, to jednak lubię o niej czytać, doszukując się czegoś wyjątkowego.
Takie właśnie miasteczko uczyniła bohaterem swojej najnowszej książki Natalia Nowak-Lewandowska, tworząc obraz mieściny, w której wszyscy wszystko o sobie wiedzą, a to, co odbiega od standardu, staje się tematem rozmów między mieszkańcami. Nie inaczej jest w przypadku Moniki, która wraca ze stolicy do rodzinnego Doruchowa, nie spodziewając się, w jakim kierunku potoczy się jej życie. Kobieta otrzymuje pracę w pobliskim liceum i planuje realizować się zawodowo, ucząc dzieci języka polskiego. Nie wszystko jednak idzie zgodnie z jej planem, a to, co dzieje się wokół, jest mocno niespójne z tym, czego oczekiwała, wracając w rodzinne strony.
Nowak-Lewandowska nauczyła swoich czytelników kilku rzeczy: że na jej książki czeka się dość długo, że świetnie radzi sobie z trudnymi tematami, potrafi doskonale rozpracować problem, upleść fabułę rozrywającą serce i sprawić, że po zakończeniu lektury czytelnik czuje się jak przeciągnięty przez imadło. Z tej perspektywy można byłoby sądzić, że „Miasteczko” zostało napisane przez kogoś zupełnie innego. Dodam: niestety. Jedni powiedzą, że to żadna wada, bowiem ta książka jest po prostu lżejsza i mniej angażująca emocjonalnie. Drudzy będą poszukiwali Nowak-Lewandowskiej znanej ze wstrząsającego „Wyboru M.” czy bardzo emocjonalnej „Pozorności”. A ja jestem rozdarta, bowiem z jednej strony wcale nie uważam, że lekka i mniej wymagająca lektura musi być zła, a z drugiej „Miasteczko” rzeczywiście odbiega od tego, za co cenię powieści pisarki.
Na czym polega mój problem z najnowszą książką pisarki? Przede wszystkim nie polubiłam się z główną bohaterką. Głównie dlatego, że była nijaka. Niby stanowiła epicentrum wszystkich wydarzeń, jednak nie potrafiła zdominować tej powieści, co spowodowało, że w moim odczuciu można byłoby dokonać niewielkich zmian w fabule i nikt nie zwróciłby uwagi, gdyby Moniki Romanowskiej w niej zabrakło. To ciekawe w kontekście faktu, że całą powieść uważam za mocno przerysowaną i tym samym dość nierealną, choć przecież taka historia rzeczywiście mogła się wydarzyć. Jednak „Miasteczko” nie miało w sobie prawdy, którą mają inne powieści Nowak-Lewandowskiej. Szczerze? Odebrałam tę książkę jako niezbyt udaną próbę odnalezienia się w innym niż zawsze repertuarze.
Plusy? Owszem! Bardzo dobrze wykreowany klimat małego miasteczka, ciekawa postać policjanta, który idealnie wpisuje się w tę przerysowaną fabułę (i jako jedyny w jakiś sposób jej broni) oraz wątek dotyczący legendy o czarownicach. Mało? Nie, to wcale nie jest mało, jednak zdecydowanie mniej niż to, do czego Natalia Nowak-Lewandowska mnie przyzwyczaiła.