Natasza Socha zawsze wchodzi bez pukania. Co prawda określa wcześniej datę przybycia, ale nigdy nie jest tak, że właśnie tego dnia otwiera drzwi do mojego domu. Czasem robi to tydzień później, czasem miesiąc, a bywa i tak, że zrobi mi niespodziankę i zjawi się znacznie wcześniej. Niezależnie od terminu jej odwiedziny zawsze wyglądają tak samo: otwiera drzwi, jakby wchodziła do siebie i nigdy nie ściąga swoich żółtych butów. Wręcz przeciwnie: z kilogramami błota wciśniętymi w podeszwy wchodzi do mojego życia, siada w kącie i nie odzywa się. Nie ma żadnego „cześć, co słychać” ani „dobrze cię widzieć”. Jest tylko trzask drzwi i ślady na posadzce. I ten cień w kącie. Obserwuje. Słucha. Notuje. A potem wychodzi. Dokładnie tak samo – kiedy chce i jak chce. Zostawia mnie z totalnym bałaganem i plikiem kartek w dłoniach. Wiem, co to jest. Wiem, bo Socha robi to zawsze tak samo. W rękach trzymam jej najnowszą powieść. Jej powieść, a moje myśli. Niemożliwe? Możliwe. Ale tylko Socha tak potrafi.
„Zamrożona” to powieść o pragnieniach, marzeniach, oczekiwaniach bez względu na wiek. To pamiętnik, który mogłaby napisać każda żona, wdowa, partnerka, singielka i który powinien przeczytać każdy mąż, wdowiec, partner i singiel. To tekst o mnie, o tobie, o twojej koleżance, sąsiedzie i mechaniku, u którego zostawiasz auto, gdy coś działa nie tak jak trzeba. Odnajdzie się w niej twoja matka, nauczycielka, twój szef i trener. Każdy. To studium kobiety i mężczyzny, którzy potrzebują bliskości, ale z różnych powodów nie potrafią stworzyć w swoich domach odpowiedniej atmosfery. To historia kobiety po pachy utytłanej w rutynę i mężczyzny zaoranego przez poczucie odpowiedzialności.
Jeśli jednak oczekujecie przepisów na dobry seks, to pomyliliście adresy. Socha nie wygłasza wykładu na temat tego, co i jak zrobić, by drugiej osobie było dobrze w łóżku. Ona próbuje odpowiedzieć na pytanie: dlaczego seks sprawia dojrzałym ludziom tyle problemów? Czemu w tym wszystkim tyle blokad, nieporozumień i braku otwartości? Jednak wszystkich, którym wydaje się, że po lekturze będą mądrzejsi, uprzedzam, że będzie tak tylko wtedy, gdy przeczytacie tę książkę uważnie. To nie jest tak, że wraz z „Zamrożoną” otrzymujecie kolejną obyczajówkę do kolekcji. Nie. Rozpoczynając lekturę, siadacie na kozetce i odkrywacie to, co tkwi w Was głęboko. I to nie jest tak, że pisarka bawi się w terapeutkę. Ona po prostu nazywa nienazwane, odkrywa nieodkryte, wyciąga na wierzch to, co zakopane głęboko.
Autorka udowadnia, że o seksie nie trzeba pisać wulgarnie, by przekazać emocje, które mu towarzyszą. Można być subtelnym, niebanalnym i czułym. Nawet pikantniej przyprawiając niektóre sceny, należy pamiętać o tym, by przyprawa nie zdominowała właściwego smaku. Każdy kucharz wie, że przyprawy działają cuda, ale to wciąż tylko dodatki, a nie sedno potrawy. Używając tej metafory, można określić Nataszę Sochę jako doskonałego kucharza.
I jeszcze jedno. Wiem, że pisanie o zakończeniu książki jest co najmniej tak niemądre, jak odpowiedź na pytanie „kto zabił?” w pierwszym zdaniu recenzji, ale jedno Wam powiem: lepszej końcówki nie można było sobie wymarzyć.