Przyjęło się, że bez pomocy wydawnictwa trudno jest cokolwiek osiągnąć początkującemu pisarzowi. Bez promocji, kontaktów, odpowiednich nakładów bardzo trudno jest przebić się przez konkurencję. Chyba każdy, pisząc swoją pierwszą książkę, marzy o wielkiej szansie, która otworzy przed nim wrota do sukcesu i przyniesie satysfakcję w postaci rzeszy fanów, wysokich słupków sprzedaży oraz… dochodu. I nagle pojawia się on – Michał Kuzborski. Zdobywa blurby od Wojciecha Chmielarza i Marcina Świetlickiego, a potem uderza do wybranych blogerów, prezentując im genialny film promocyjny i zachęcając ich do przeczytania jego debiutanckiej książki. Przysłania tym samym wiele działań marketingowych dużych wydawnictw, które wciąż opierają się na standardowych ścieżkach promocji.
„Paradoks kłamcy” to historia tak bardzo odjechana, że rzeczywiście mogłaby być prawdziwa. Gdyby podchodzić do tematu sztampowo, można byłoby określić tę książkę jako połączenie obyczaju z thrillerem. Jednak Kuzborski nie ma nic wspólnego ze sztampą, dlatego z tej historii zrobił mieszankę wybuchową, sprawiając, że wymyka się ona uproszczonym określeniom. Mało tego, w moim odczuciu stworzył takie charakterystyki postaci, że trudno je porównać do czegokolwiek, co już było. To naprawdę spory wyczyn, bo wydaje się, że było już wszystko.
Niewątpliwie autor „Paradoksu kłamcy” ma wiele do powiedzenia. Ma mnóstwo pomysłów, które stara się przelać na papier. Odnosiłam wrażenie, że stara się panować nad tym nawałem myśli, ale czasami wymykał mu się on spod kontroli. Przełożyło się to na fakt, że poziom manipulacji, których dopuszczają się bohaterowie, sięgał zenitu kilkukrotnie, powodując w mojej głowie straszny mętlik. Ale wiecie co? Nie przeszkodziło mi to w dobrej zabawie. Myślę, że opanowanie burzy w głowie autora sprawi, że zabawa będzie jeszcze lepsza. To tylko kwestia doświadczenia, którego Kuzborski nabierze – co do tego nie mam wątpliwości.
Na uwagę zasługuje to, że debiutant potrafił stworzyć postać, którą da się lubić mimo jej wszystkich negatywnych cech. Główny bohater jest manipulantem, łgarzem i krętaczem, a jednak sytuacje, w których się znajduje, niejednokrotnie skłaniają czytelnika do tego, by mu trochę współczuć. Bardziej emocjonalnych może nawet skłonią do tego, by dostrzec w życiu S. coś więcej niż zamiłowanie do trafionych transakcji. Może nawet doszukają się wielkiej samotności i pragnienia prawdziwej miłości? Kto wie, czasami czytelnicy miewają wybujałą wyobraźnię. Niezależnie od tego trzeba przyznać, że właściwie wszystkie postaci, które wykreował autor, są bardzo skrajne. Może poza mecenasem Żabotą, który nie pozostawia wątpliwości co do swoich motywacji i może właśnie dlatego jest tak silnym punktem „Paradoksu kłamcy”.
Przyznaję, że Michał Kuzborski utarł mi nosa. Powodowany dotychczasowym złym doświadczeniem mój brak wiary w selfpublishing został odczarowany. Jestem przekonana, że ten autor mógłby stanowić mocny punkt portfolio niejednego wydawcy. Pytanie tylko, czy sam autor byłby tym zainteresowany, bowiem mam wrażenie, że wprowadza nową jakość w kwestii promocji literatury popularnej i pozwala sobie na wiele względem dotychczas serwowanych standardów. To ciekawe zjawisko, które warto obserwować. Szczególnie w czasie oczekiwania na drugą część serii z S. w roli głównej.