Rozstania zawsze są bolesne. Nawet, gdy wiemy, że to najlepsze możliwe rozwiązanie, to i tak cierpimy. Może czasem nie od razu sobie to uświadamiamy, może początkowo wydaje się, że tego pragnęliśmy, ale gdzieś tam zawsze zostaje zadra. I z tą zadrą przyszło mierzyć się Fleishmanom, małżeństwu, które w pędzie za swoim wyobrażeniem świata i próbą sprostania jego wyzwaniom, całkowicie zgubiło kurs. Nie każdy związek jest na zawsze, niezależnie od tego, co przysięgamy przed ołtarzem. Jak to napisał Stanisław Barańczak w jednym ze swoich wierszy: „Kto Ci powiedział, że cokolwiek jest na zawsze?”.
Rachel i Toby’ego, bohaterów książki Taffy Brodesser-Akner „Pan i pani Fleishman”, poznajemy w momencie, kiedy każde z nich mieszka osobno, a ich relacje skupiają się na przerzucaniu się winą i dziećmi. Ona jawi się nam jako całkowicie pozbawiona zasad, szacunku i respektu bizneswoman, której życie krąży wokół kariery zawodowej. On z kolei od początku wygląda na poczciwego lekarza, dla którego najwyższym dobrem jest dobro pacjenta. Poznajemy ich historię powoli, najpierw ciągle zastanawiając się, jakim cudem tych dwoje kiedyś się kochało, a potem szukając powodu, dla którego w końcu ich drogi zaczęły się rozchodzić. Próbujemy uchwycić moment, który sprawił, że Rachel zamieniła się w okrutną i całkowicie skupioną na sobie jędzę, a Toby zaczął żyć zgodnie z planem swojej żony, próbując balansować między pracą, dziećmi i wiecznie niezadowoloną z niego kobietą. Taki obraz Fleishmanów jest nam wpajany przez znakomitą część lektury. Moment, w którym zaczynamy poznawać inną stronę medalu, staje się tym, w którym wszystko zaczyna nabierać sensu i zmienia konsekwentnie budowane w nas przeświadczenie, kto jest tutaj ofiarą. Wówczas docierają do nas drobne sygnały, które autorka konsekwentnie przemyca w czasie swojej opowieści.
„Pan i pani Fleishman” to studium rozpadającego się małżeństwa opartego na niedopowiedzeniach, pełnego nienazwanego bólu oraz całkowicie pozbawionego wzajemnej szczerości. To rzecz o wszechobecnym patriarchacie i próbie odnalezienia się w świecie, w którym kobieta, aby być akceptowaną, musi godzić wiele ról, nie mogąc sobie pozwolić na chwile słabości. To książka o tym, że w naszym społeczeństwie jest miejsce tylko dla kobiet konwencjonalnych – wszelkie odstępstwa są nieakceptowalne i powodują, że nieakceptowalna staje się sama kobieta. Toby również nie zawsze spełnia oczekiwania – widać to w stosunkach ze znajomymi Rachel, córką, a finalnie również szefem. Wiele fragmentów opowieści o małżeństwie Fleishmanów pokazuje, że czasami możliwość podjęcia decyzji jest tylko fasadą, za którą kryją się paradygmaty, które trudno obejść.
Przyznam, że moje pierwotne, dość sceptyczne podejście do tej lektury, w momencie jej kończenia odmieniło się zupełnie. Początkowo byłam chyba nieco głucha i ślepa na to, co starała się przekazać Brodesser-Akner. Podeszłam do „Pana i pani Fleishman” jak do kolejnej książki o rozpadającym się małżeństwie, a dostałam coś znacznie więcej. To powieść o samotności wśród ludzi, o życiu w pozbawionym powietrza świecie, o pędzie za akceptacją. Dajcie szansę tej historii.