Recenzje

„Winne”
Jarosław Czechowicz

przez

Podobno w słowie „matka” mieści się cały arsenał uczuć opartych na cieple, miłości i dobroci. Podobno nikt nie potrafi jej zastąpić, a jej brak definiuje przyszłość dziecka, które już zaraz po przyjściu na świat rozpoznaje charakterystyczny zapach, głos, a z czasem również siłę ramion, w które wtula się za każdym razem, gdy potrzebuje ukojenia. Podobno bez niej człowiek jest niepełny. Podobno.

A co wtedy, gdy słowo „matka” staje się synonimem okrucieństwa, bólu i braku człowieczeństwa?

O wstrząsających historiach wielokrotnie już pisałam. Jestem przekonana, że używałam tego określenia w kontekście wielu książek, które wywarły na mnie wrażenie, pokazały nieznaną mi stronę życia, w jakiś sposób mną zawładnęły, poszerzając perspektywę. Jednak po lekturze „Winnych” Jarosława Czechowicza wydaje mi się, jakby to wszystko miało miejsce w innym wymiarze. Niewątpliwie historia Anny i Ireny wysadziła w powietrze moje dotychczasowe przekonanie o tym, co rzeczywiście jest wstrząsające.

Na zaledwie dwustu paru stronach przedstawiona zostaje kumulacja zła, która przeszła moje pojęcie, a jednocześnie ani przez chwilę nie wydała się abstrakcją. Autor, wielokrotnie wystawiając na próbę moją wyobraźnię, nigdy nie przekroczył granicy. Wręcz przeciwnie, „Winne” zalały mnie autentyzmem. Myślę, że głównym powodem jest ogromna precyzja i – wydawałoby się – stalowe nerwy pisarza. Ta historia to zbiór wskazówek fragmentarycznie odsłaniających prawdę, którą noszą w sobie wszystkie kobiety pojawiające się w tej powieści. Czechowicz subtelnie, ale konsekwentnie dokarmia nimi czytelnika, wywołując przekonanie, że zaraz coś się wydarzy. Niepotrzebna mu do tego rozkręcona do granic możliwości akcja, wielki rozmach i spektakularne sceny. Tu najwięcej dzieje się w przecinkach, kropkach i odstępach. Najwięcej emocji zawieszonych jest w miejscach, których nie da się wskazać, bo wszystko dzieje się w głowie uważnego czytelnika. Wydaje się, jakby autor pozwalał nam tkać tę historię po swojemu, a jednocześnie dyscyplinował od czasu do czasu, naprowadzając na właściwe tory w kwestii oceny, sądów i – ostatecznie – wskazania (nie)winnych.

„Winne” to powieść tak zimna, jak zimne są grudniowe noce na Islandii, do której przed swoją przeszłością ucieka jedna z bohaterek. Właściwie ten kraj, wraz ze swoją mroczną aurą, wydaje się doskonałym tłem dla tej historii. Posunęłabym się nawet dalej, nazywając go alegorią duszy człowieka pogrążonego w mroku własnego bólu, co doskonale pasuje do każdej z tytułowych winnych.

Paradoksalnie ta intymna powieść jest całkowicie odarta z intymności, dosłowna i bezkompromisowa. Jest skondensowana jak mleko w puszce, tłusta i niesamowicie tucząca. Zdecydowanie ta książka to nie jest literacki posiłek w wersji light, tylko ciężki, wysokokaloryczny obiad, po którym trzeba odpocząć, zebrać się w sobie. W tym kontekście zaskakujące wydają się słowa z epilogu, wskazujące na trudności z wydaniem tej powieści. Jak przyznaje sam autor, wielu wydawców uznało tę historię za zbyt trudną, a wydanie jej – dużym ryzykiem. I powiem Wam szczerze, że bardzo mnie to smuci. W mojej ocenie „Winne” to po prostu bardzo dobra powieść, dopracowana i przemyślana. A że jest smutna? Smutne jest to, że dla wielu wydawców na szczycie znajdują się czytelnicy wymagający lekkich historii, których podstawą jest romans, coraz bardziej eksponowany seks i zawsze pozytywne zakończenie. Czytelnicy lubujący się w dialogach i omijający opisy. To symptomatyczne i bardzo niepokojące z punktu widzenia tych, którzy lubią zatrzymać się na chwilę, a lekturę traktują jako coś więcej niż polepszacz humoru. Tym bardziej cieszę się, że „Winne” zbierają dobre oceny na przekór statystykom, słupkom i wykresom. Koniecznie przeczytajcie tę powieść!

 

Może Ci się również spodobać: