Dziś kobieta pracująca, oddająca kuchenne królestwo w ręce zdolnego męża, dzieląca się obowiązkami, posiadająca stanowisko, a już nie daj Boże wyższą pensję, w dodatku niezbyt często użalająca się nad każdym siniakiem dziecka często uznawana jest za co najmniej dziwną. Decydująca sama o sobie, potrafiąca o siebie zadbać i niepotrzebująca męskiej ręki do tego, by wymienić oponę, wywołuje zaskoczenie, często niedowierzanie, a czasami wrogość. Bo jak to? Od pewnych spraw są kobiety, od innych mężczyźni – taki jest porządek rzeczy. Każda próba zmiany schematu zaburza niektórym światopogląd, a to powoduje dyskomfort. I zawsze zastanawiam się, ile to ma wspólnego z tradycją, a ile z pewnym poczuciem bezpieczeństwa i zwykłą zazdrością. W XVII wieku ta sama kobieta, gdy znała się na ziołach, potrafiła walczyć o swoje oraz wiązać koniec z końcem bez pomocy męża, była czarownicą. Wówczas samowystarczalność nie była dziwna. Oznaczała czary.
Taką samowystarczalną kobietą jest Alinor, główna bohaterka najnowszej książki Philippy Gregory „Mokradła”. Poznajemy ją w bardzo osobliwym momencie, gdy próbuje wezwać ducha swojego zaginionego męża. Robi to w ciemnościach, samotnie i po cichu, bowiem tym, czego może bać się szczególnie, jest posądzenie o czary. Gdy na jej drodze staje tajemniczy James, sprawy zaczynają się komplikować. A gdy w pewnym momencie rodzina zielarki znajdzie się w niebezpieczeństwie, kobieta zrobi wszystko, by ochronić siebie i swoje dzieci.
Sięgając nieco głębiej, można śmiało stwierdzić, że właśnie o tym są „Mokradła” – o walce o szczęście swoje i najbliższych, o kobiecej odwadze i mądrości. Jednak w tej powieści można doszukać się czegoś więcej, bowiem Philippa Gregory nie tworzy prostego obyczaju. W tej książce równie ważne jest to, co dzieje się w tle.
Choć na okładce „Mokradeł” czytamy o polowaniach na czarownice, nie jest to głównym wątkiem powieści. Zawiedzie się ten, kto będzie chciał znaleźć w niej relacje z procesów i dramatyczne sceny pozbawiania życia Bogu ducha winnych kobiet oskarżonych o czary. Zawiedzie się ten, kto spodziewa się sabatów, tańców na szczycie góry i wszystkiego, co działo się w „Czarownicach z Salem”. Uważam, że Gregory podeszła do tematu ostrożniej, ale i mądrzej. Historia zielarki Alinor pięknie koresponduje z magicznym wątkiem, jednak pisarka skupia się raczej na pokazaniu kobiecej siły, życiowej mądrości i dumy, do której mają prawo nawet najbiedniejsi. Wskazuje na zabobony i wpływ bogatych na życie biednych. Doskonale wplata w to historię XVII-wiecznej Anglii i wydarzenia, które są tłem dla tego, co dzieje się na wyspie Sealsea. Wszystko osnute jest angielską mgłą, co dodaje lekturze mroku, a czytelnika wypełnia niepewnością.
„Mokradła” to kwintesencja dobrej powieści. Choć Gregory nie poświęca każdemu z bohaterów wiele czasu, skupiając się raczej na wikłaniu ich w różnego rodzaju sytuacje, tworzy wyraźne charakterystyki, pozwalając czytelnikowi dokonywać oceny ich postępowania, bratać się z nimi lub nie. Jednocześnie, utrzymując ciągle tajemnicę i prowokując niedopowiedzenia, nie pozwala oderwać się od lektury. Na pewno nie jest to powieść, w której wydarzenia pędzą jak szalone, jednak – jak przystało na pierwszą część serii – końcówka zostawia czytelnika z wielkim niedosytem i ogromną nadzieją, że nie będzie trzeba długo czekać na kolejną część. Takie powieści są najlepsze.