Recenzje

„Portfolio ocalonych artystów”
Julie Orringer

przez

Aby praca stała się prawdziwą pasją, trzeba naprawdę kochać to, co się robi, czerpać z tego satysfakcję i czuć się docenionym. I trzeba wierzyć. Wierzyć, że wszystko ma sens. Taką pracę przyszło wykonywać Varianowi Fry’owi, amerykańskiemu dziennikarzowi, który stał się głównym bohaterem książki Julie Orringer „Portfolio ocalonych artystów”.

Varian Fry, człowiek-legenda, absolutny bohater, który dzięki swojej odwadze i inteligencji ocalił życie wielu znanych osobistości ze świata kultury i sztuki. Jego misja ocalenia narażonych na zesłanie do obozu artystów miała zakończyć się w ciągu kilku tygodni, tymczasem pragnienie Fry’a, by pomagać, wymogło na nim pozostanie we Francji i cichą działalność. Podejmując tę decyzję, nie spodziewał się zapewne, że odnajdzie wielką miłość sprzed lat i że rozbłyskujące na nowo uczucie niejednokrotnie zagrozi całej akcji. I nieważne, co tutaj jest fikcją, a co prawdą – wszystko układa się w naprawdę niezłą historię.

„Portfolio ocalonych artystów” to dziwna, ale jednocześnie bardzo wciągająca powieść. Z jednej strony statyczna, z drugiej pełna indywidualnych dramatów i zwrotów akcji. Przyznam, że ten delikatny dysonans wyjątkowo mi nie przeszkadzał. Za pośrednictwem Orringer poznajemy świat elity, która z wyżyn została sprowadzona do poziomu uchodźcy, uciekiniera, fałszerza. Autorka przenosi nas do lat czterdziestych XX wieku, kiedy to dotychczasowi bywalcy salonów i bohaterowie pierwszych stron gazet muszą ukrywać się w niewielkich komórkach, odosobnionych willach i hotelowych pokojach. To czasy, gdy prawdopodobieństwo tego, że jutro się nie wydarzy, jest większe niż kiedykolwiek. Orringer świetnie opisuje kulturalną śmietankę towarzyską, chwyta momenty kompletnego braku świadomości zagrożenia, wiarę w swoją wielkość i kompletny brak wiary w to, że nawet największy artysta z dnia na dzień może stać się nikim. Wraz z Fry’em przeżywamy złe decyzje i  naiwność artystów.

Orringer nie ogranicza się tylko do historii samego Fry’a. Marsylia, którą opisuje, jest bardzo ważną bohaterką książki. Budynki, wnętrza, ulice są przesiąknięte zapachami, nastrojami, emocjami. Opisy tych miejsc, umiejętnie wplecione w akcję, stanowią wręcz filmowe tło dla wydarzeń, które miały miejsce osiemdziesiąt lat temu. „Portfolio ocalonych artystów” to hybryda łącząca w sobie prawdę i fikcję, zanurzona w kulturze i historii Europy. Takie powieści czyta się najlepiej. Szczególnie, gdy poruszają kwestie uniwersalne, a taki wydźwięk ma ta książka. Bo właściwie dlaczego taka pomoc była organizowana tylko dla wielkich znakomitości? W czym oni byli lepsi od zwykłego człowieka, który również potrzebował odpowiedniego glejtu, by przeżyć? Czy to rzeczywiście takie honorowe, wytłumaczalne i przede wszystkim – ludzkie? Orringer nie odpowiada na te pytania, ale z pewnością prowokuje czytelników, skłaniając do refleksji.

W całości dostrzegam jeden mankament, choć jest on z gatunku subiektywnych odczuć. Sporą część książki stanowią przemyślenia samego Fry’a, które z jednej strony wiele wnoszą do konstrukcji powieści, a z drugiej nieco ją obciążają. Mam na myśli jego emocje związane z odnalezioną miłością, problemem wierności i wszystkim tym, co skupione zostało wokół tematu utraconych możliwości. Dla mnie było tego trochę za dużo, rozpraszało moją uwagę i powodowało, że momentami musiałam odłożyć lekturę. Jednak mimo tego jednego zarzutu uważam, że „Portfolio ocalonych artystów” jest książką godną uwagi, poszerzającą horyzonty, zmuszającą do myślenia i szukania odpowiedzi na wiele pytań. To jest właśnie największą wartością literatury.

Może Ci się również spodobać: