Recenzje

„Wyrwa”
Wojciech Chmielarz

przez

Żadnemu małżeństwu nie trzeba przypominać, że bycie ze sobą nie zawsze jest sielanką. Każdy związek, nie tylko ten przypieczętowany podpisem, wymaga dbałości i uwagi. Nikomu też nie trzeba mówić, jak często piękno codzienności z początków bycia razem odchodzi w niepamięć, gdy tylko na horyzoncie pojawiają się kłopoty. Wówczas wszelkie „i nie opuszczę cię aż do śmierci” oraz zwykłe niezwykłe „kocham cię najbardziej na świecie” przestaje mieć takie znaczenie, jak tych parę lat temu podczas randki przy blasku świec, kiedy nikt nie musiał przejmować się chorobą dziecka, spłatą kredytu czy pędem za lepszym bytem. I choć wszyscy jesteśmy świadomi, że nasza rzeczywistość zmienia się i z czasem nabiera więcej szarości, to utrzymujemy, że wszystko zawsze będzie takie samo. Nie będzie.

Wojciech Chmielarz dał się już poznać jako świetny obserwator codzienności, którą obrazuje w swoich tekstach, nadając im od jakiegoś czasu formę thrillera psychologicznego. Przyznaję, że ani „Żmijowiska”, ani „Rany” nie przyjęłam bezkrytycznie, aczkolwiek niezmiennie uznaję go za pisarza, który ma swój styl i jest w nim konsekwentny. Bardzo go za to cenię. Nie inaczej jest w przypadku jego najnowszej powieści „Wyrwy”, w której na tapet pisarz bierze cały inwentarz trosk, jaki niesie ze sobą małżeństwo z kilkunastoletnim stażem, dwójką dzieci i kredytem, który z uwagi na problem z frankiem szwajcarskim jest coraz trudniej spłacać. Oczywistym jest, że na pierwszy plan wysuwa się tajemnicza śmierć bohaterki i wszystko to, co dzieje się z jej mężem po tej życiowej katastrofie. Tego możemy dowiedzieć się już z opisu. A jednak moją uwagę najbardziej skupiło wszystko, co działo się wokół.

Po raz kolejny Chmielarz ociera się o pewną dozę nieprawdopodobieństwa, co zarzuciłam mu w kontekście dwóch poprzednich książek. Wiadomo, że do przedstawienia pewnego problemu trzeba wiązać wątki, jednak tutaj pisarz nie zawsze jest dla mnie wiarygodny. Mówiąc wprost: niektóre powiązania wydają mi się naciągane. Jednak mam wrażenie, że w przypadku „Wyrwy” coś we mnie zaskoczyło, coś przekonało mnie, by przyjąć ten fakt bez dyskusji i narzekania. Bo wiecie co? Naciągając trochę rzeczywistość, autor doskonale oddał myśli, które – jestem pewna – pojawiają się u wielu ludzi zmęczonych codziennością. Emocje są wspólne każdemu, niezależnie od zasobu portfela, stanu cywilnego i możliwości. Radość, smutek, współczucie, rozczarowanie, chęć zemsty – kto ich nie zna? Bohaterowie najnowszej powieści to my – ja, Ty, sąsiad i ekspedientka w osiedlowym sklepie. Pewnie, że poprzednie książki również poruszały problem codzienności, jednak chyba żadna z wcześniejszych (choć były naprawdę całkiem dobre) nie trafiła do mnie tak bardzo jak „Wyrwa”. Myślę, że żaden fan gatunku nie powinien przejść obok tej książki obojętnie. A jeśli nawet któraś z poprzednich historii niekoniecznie przypadła wam do gustu, „Wyrwie” należy dać szansę i nie zrażać się trochę zbyt długim wstępem. Warto.

Może Ci się również spodobać: