Nie lubię styp. Nie dlatego, że jest to forma pożegnania z kimś bliskim, ale dlatego, że często wtedy dochodzi do spotkania po latach i ludzie chcą powiedzieć za dużo. Gdy po pogrzebie mojego ojca dobiegły do mnie słowa jego najstarszej siostry „chciałabym coś teraz powiedzieć’, zamarłam. Nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać, a ja spodziewałam się najgorszego, bo co można chcieć oznajmić wszem wobec po wielu latach nieobecności? W najnowszej powieści Przemysława Semczuka „Cyklon” bohaterowie otwierają bramy tajemnic, o których nawet najbliżsi nie mieli pojęcia.
Stypa po pogrzebie Marii dla jej córek od początku była pretekstem do poznania prawdy o ich życiu. Oddana do adopcji Małgorzata koniecznie chce dowiedzieć się, dlaczego jej nie chciano, a wychowana w ciepłym domu Kasia próbuje dowiedzieć się czegoś więcej o tajemnicach, których zalążek poznała, gdy była młodsza. Pożegnanie matki staje się prawdziwym koncertem zwierzeń, który prowadzi tam, gdzie nikt nigdy nie chciałby trafić – do Auschwitz. Skrywana dotychczas historia staje się portretem rodziny, w której tajemnica z przeszłości determinuje przyszłość nieświadomych niczego dzieci i wnuków. Już sam tytuł książki wydaje się być dwuznaczny. W pierwszym momencie w czytelniku uruchamia się skojarzenie z cyklonem B, którym zabijano więźniów obozu Auschwitz-Birkenau. Jednak uważny czytelnik zauważy, że ludzie, którzy spotkali się w restauracji Tokaj, również stają w oku cyklonu, zapominając, że tak silny wir powietrza może zmieść człowieka z powierzchni ziemi. Historia Semczuka zdecydowanie ma taką moc.
Autor dał się nam poznać jako bardzo dobry reporter, który często na tapet brał sobie ludzkie tajemnice. Żyjący wśród akt, starych dokumentów i często zapomnianych zdarzeń, niejednokrotnie przypominał nam wydarzenia sprzed lat. I choć „Cyklon” jest powieścią opartą na prawdziwych wydarzeniach, a nie reportażem, to jednak ten reporterski styl Semczuka mocno w nim wybrzmiewa. Krótkie, konkretne zdania, żadnych „powieściowych” opisów oraz zbędnych informacji. Może to właśnie był powód, dla którego nie do końca odebrałam tę książkę jako powieść. Rzeczywiście jest tutaj więcej opowieści niż faktów, jednak nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że to wciąż ten sam Semczuk – z własnym piórem i stylem, rozpoznawalny dla każdego czytelnika. „Cyklon” to lektura mocno skondensowana, choć beznamiętna. Czytelnik podróżuje w czasie, rzucany raz w lata 60., innym razem w 90., by po chwili znaleźć się w 2005 roku i wraz z bohaterami zapijać wódką smutki. Semczuk podchodzi do tematu bardzo konkretnie – bez egzaltacji i biadolenia. Uniknął też wzruszania czytelnika. Odniosłam wrażenie, że jego celem od początku do końca była prawda. Przyznam, że podczas lektury nie miałam czasu na emocje. Fabuła została tak skonstruowana, że skupiłam uwagę na tym, by dowiedzieć się, co stało się z Eduardem Lubuschem i dlaczego wszystko okrywa tajemnica. A finał jest naprawdę powalający. Polecam.