Niektórzy myślą, że o czyichś uczuciach można decydować. Że miłość od czegoś zależy, że można jej mówić, kiedy powinna się pojawić i kogo wybrać. Niezmiennie dziwię się istnieniu ludzi, którym wydaje się, że wytaczając najcięższe działa w postaci zakazów, nakazów, przepisów i konwenansów, mają szansę wygrać batalię z uczuciami. Wciąż zapominają, że to nie ma najmniejszego sensu, bowiem miłość sama wybiera, nie zważając na wiek, pochodzenie czy majątek. Przypomina o tym Magdalena Wala w swojej najnowszej książce „Klątwa ruin”, której akcja dzieje się sto lat temu, a którą mimo to spokojnie można uznać za ponadczasową. Powiedziałabym nawet, że za bardzo aktualną. Jedno jest pewne: niezależnie od tego, co wypada robić i jakie obyczaje panują w danej epoce, z uczuciami nikt nie jest w stanie wygrać – nawet jeśli dzierży w rękach władzę.
Magdalena Wala przenosi nas do niespokojnych czasów poprzedzających Bitwę Warszawską. Powszechna mobilizacja, wszechobecny strach oraz całkowite oddanie sprawie walki o wolność wypełniają czas i przestrzeń „Klątwy ruin”. I choć te wątki nie stanowią głównego motywu powieści, to wspaniale dopełniają historię głównych bohaterów, którzy udowadniają, że własne życie każdy projektuje sam.
„Klątwa ruin” to świetnie skonstruowana historia, w której jest wszystko, czego oczekuje czytelnik od powieści obyczajowej z mocno zaakcentowanym rysem historycznym. Mamy tutaj rodzinną tajemnicę, legendę sprzed wielu lat, odzierającą ze szczęścia klątwę oraz klasyczny mezalians, a wszystko to wzbogacone plastycznie przedstawioną sytuacją społeczno-polityczną Polski w latach 20. XX wieku. Magdalena Wala, opierając swoją historię na rodzącej się między głównymi bohaterami miłości, nie czyni z tej książki banalnej opowieści o dwojgu młodych zakochanych ludziach. Opisując dojrzewające uczucie, daje wiele przestrzeni na inne wątki, które pięknie splata w jedną całość. Dodatkowym plusem jest solidne tło historyczne, z którego autorka nie robi wykładu, choć mogłaby z racji swojego wykształcenia. To opowieść, którą chce się czytać i której ciąg dalszy koniecznie chce się poznać. Momentami stylizowany język dodaje powieści smaku i pozwala jeszcze bardziej poczuć klimat lat dwudziestych. Myślę, że dzięki temu „Klątwa ruin” zachwyci zarówno zwolenników powieści obyczajowej, jak i historycznej oraz romansu.
A czym tak naprawdę zachwyciła mnie? Od pierwszych stron dawała poczucie, że mam w rękach zaskakującą historię. Opisane na samym początku tajemnicze spotkanie wywołało dreszcze i niepewność, a to zawsze zapowiada coś dobrego. Nie zawiodłam się. Brawa należą się również za brak plastikowych postaci, które w romansach bardzo często powodują, że robi się cukierkowo i mdło. Magdalenie Wali udało się tego uniknąć i jednocześnie pokazać, że można pisać o bajkowej miłości ze smakiem i bez przesady. Kiedyś wydawało mi się to naturalne, a dziś wiem, jak trudno jest zachować umiar i nie popaść w nadmierną egzaltację, dlatego wielkie chapeau bas za tę umiejętność. Mam nadzieję, że dacie się porwać tej historii tak jak ja.