Tętniąca życiem La Rambla, monumentalna Sagrada Familia, marzenie niejednego piłkarza – stadion Camp Nou. Przenikające się zapachy i wszechobecny gwar, od którego można uciec, chowając się w zacisznym miejscu jednego ze słynnych parków. Taką Barcelonę znam z podróży, która otworzyła mnie na to buchające historią z każdego zakamarka miasto. Przywiodły mnie tutaj książki i przekonanie, że to może być jedno z moich miejsc na ziemi. Zupełnie obca czułam się tam dobrze, oczami wyobraźni widziałam sceny znane z powieści. Gdybym dziś mogła wyruszyć w podróż do Barcelony, patrzyłabym na nią przez pryzmat najnowszej książki Ildefonso Falconesa, która samym tytułem obiecuje literacką wyprawę w miejsca utkane z kolorów i uczuć.
Po genialnej „Katedrze w Barcelonie” pisarz po raz kolejny zaprasza nas do tego niezwykle interesującego miasta, w którym osadza akcję „Malarza dusz”. Tym razem przenosi nas do początków XX wieku i wrzuca w wir wydarzeń, które dzielą mieszkańców na tych, którzy mają wszystko, i tych, którzy mają tyle, ile wywalczą. To czas ogromnych podziałów i moment w historii, kiedy robotnicy znajdują w sobie siłę do tego, by upomnieć się o swoje. Dusznemu powietrzu drgającemu od napięć towarzyszy orzeźwienie, jakim jest nowa epoka w dziedzinie sztuki – modernizm. W takich czasach przychodzi żyć głównemu bohaterowi Dalmau Sali, który stoi pośrodku wszystkich zmian, jakie zachodzą w jego ukochanym mieście.
Dalmau od początku jest trochę pomiędzy. Syn odważnej i charyzmatycznej krawcowej, która po nocach przyszywa kołnierzyki za śmiesznie niskie wynagrodzenie, oraz robotnika, który poświęcił życie za wolność, jest pupilem jednego z bogatszych ludzi w Barcelonie. Nic w tym dziwnego, bowiem umiejętności Sali przynoszą zyski, o których nikt nie mówi wprost, a których każdy jest świadomy. Niesamowity talent młodego mężczyzny doprowadza go do momentu, w którym musi zmierzyć się z własnymi słabościami, nienawiścią i panującymi w mieście realiami, wskutek czego boleśnie przekonuje się, że nic nie trwa wiecznie.
„Malarz dusz” to wielowątkowa i wielowymiarowa opowieść. Falcones tka historię upadku człowieka, osiąganiu dna, wybijania się z niego i próby powrotu do tego, co najważniejsze, wplatając w swoje dzieło nastroje społeczne panujące w ówczesnej Barcelonie. I choć przenosi czytelnika o ponad 100 lat wstecz, to jednak trudno pozbyć się wrażenia, że ta historia jest niezwykle aktualna.
Bardzo lubię książki Falconesa za to, że pod powłoką fabuły kryje się zawsze coś więcej. To nie jest tylko wyobraźnia, pomysł, projekt. Jego bohaterowie żyją, staczają się na niziny drabiny społecznej, cierpią, próbują coś osiągnąć, walczą. To, co szczególnie mnie porusza, to fakt, że – tak jak w życiu – nie każdemu udaje się tę walkę wygrać. Może dlatego te powieści tak głęboko trafiają w moje serce – są pełne prawdy, choć patetyzm towarzyszący temu stwierdzeniu jest zupełnie obcy pisarzowi.
Nie wiem, który wymiar tej historii dotknął mnie bardziej – walka tłumów czy walka jednostki. To świadczy o tym, że „Malarz dusz” został tak skonstruowany, by zachwycać każdą stroną, a nie wybranymi wątkami. Biorąc pod uwagę, że wszystko, co się tutaj dzieje, zostało obudowane sztuką, która odgrywa niebagatelną rolę, trzeba uznać tę powieść za lekturę obowiązkową.