Recenzje

„Mur duchów”
Sarah Moss

przez

Gdy wszystkiego wokół pod dostatkiem, gdy wszyscy wszystko mają, a to, czego nie mają, jest na wyciągnięcie ręki, gdy każdy chce więcej niż może mieć, minimalizm staje się wyzwaniem. Coraz trudniej żyć nam „na minimum” i ograniczać potrzeby, bo właściwie w imię czego? Zauważam, że coraz trudniej jest ludziom mówić krótko i na temat. Potrzebujemy przestrzeni, w którą skrupulatnie wlepiamy słowa, tworząc z opowieści ogromne puzzle na kilkadziesiąt tysięcy elementów. Wydaje nam się, że skrócenie formy spotka się z brakiem zainteresowania – jak mały zestaw puzzli, sztuk pięćdziesiąt, które nawet dziecko „łyknie” w ciągu chwili. Musimy robić wszystko z rozmachem, opowiadać kwieciście, dokładając dygresje, wtrącenia i najlepiej jeszcze cytaty. A tymczasem nie zawsze trzeba. Udowadnia to Sarah Moss w swojej najnowszej książce „Mur duchów” – niezwykle skondensowanej, precyzyjnej i beznamiętnej opowieści o pewnej relacji, która z jednej strony wydaje się absolutnie niemożliwa, a z drugiej jest jak najbardziej realna. I boli. Tak bardzo boli.

Nie od dziś wiadomo, że pasja może doprowadzić do szaleństwa. I że jeśli ma się nad kimś władzę, można chcieć za wszelką cenę ową pasją zarazić. Albo szaleństwem. Niewątpliwie takie zapędy ma ojciec Silvie, pasjonat kultury starożytnej, próbujący we współczesności odtworzyć życie sprzed tysięcy lat. I w każdym innym przypadku pewnie uznałabym to za interesujące, gdyby nie przymus i przemoc, które mężczyzna stosuje wobec najbliższych.

Mimo zaledwie stu pięćdziesięciu stron, „Mur duchów” nie jest lekturą, przez którą płynie się z prawdziwą przyjemnością. To powieść trudna, bolesna i groźna. Moss nie zostawia tutaj przestrzeni do interpretacji, doszukiwania się sensu. Od początku wiadomo, o czym jest ta historia, a jej finał właściwie jest przewidywalny. „Mur duchów” nie pozwala na wiele, ale czuję, jakby taki właśnie był cel autorki – opowiedzieć o relacjach w sposób niepozwalający na zbyt wiele dyskusji. Zresztą, z czym tu dyskutować? To, co spotyka Sylvie i jej matkę nie podlega rozważaniom. W tej książce wszystko się po prostu dzieje. Moss niczego nie ukrywa, nie spuszcza na wydarzenia firany pełnej gęstych wzorów, by w jakikolwiek sposób zniekształcić obraz. Ja przynajmniej nie miałam odwagi dopisywać niczego do tej powieści z jednego powodu – nie miałam takiej potrzeby. Wystarczyła mi refleksja nad  poddaństwem wobec mężczyzny, nieakceptowalną akceptacją brutalności i powszechną wyrozumiałością wobec tyrana.

Choć „Mur duchów” został „skreślony” na nieco ponad stu pięćdziesięciu stronach, każda z nich jest nasycona obrazami i niepokojem. Jednak myli się ten, kto pomyśli, że jest lekturą na chwilę. To książka do przeżywania, odkładania i powracania. Ten tekst został stworzony do dokładnej lektury. I mam nadzieję, że będziecie buntować się tak jak ja.

Może Ci się również spodobać: