Recenzje

„Żałobnica”
Robert Małecki

przez

Nie jest łatwo utrzymywać się na fali. Nie jest łatwo ciągle być w tak zwanych topkach, zbierać pochwały i przy tym wszystkim nie zwariować. A kiedy już osiągnie się naprawdę wiele, to trudno jest nie odcinać kuponów od popularności i nie próbować ciągle żywić się tym, co kiedyś się udało. Tak mi się przynajmniej wydaje. Bo skoro coś się sprawdziło, przyjęło i sprzedaje się dobrze to po co cokolwiek zmieniać? Trzeba odwagi i charakteru, by spróbować czegoś innego. Tak właśnie zrobił Robert Małecki, pisząc „Żałobnicę”.

Zaczynając karierę pisarską od dobrych kryminałów z Markiem Benerem w roli głównej, stał się nadzieją polskiego kryminału. Tworząc serię z Bernardem Grossem, wystrzelił jak Falcon 9. Misja zakończyła się sukcesem. Pojawiły się nagrody takie jak Nagroda Wielkiego Kalibru czy Nagroda Kryminalnej Piły. Należało mu się. Gdy na rynku wydawniczym pojawiła się „Żałobnica”, wielu czytelników zadrżało. Nie ze strachu, ale z wrażenia – Małecki napisał coś innego! Już nie rasowy kryminał z męskim bohaterem, a thriller psychologiczny, w którym narratorem jest kobieta. Zaskakująco, odważnie, ale czy dobrze?

„Żałobnica” to swego rodzaju eksperyment literacki, którym Robert Małecki pokazał się z innej strony. Wciąż mrocznej, jednak bardziej psychologicznej niż kryminalnej. To wciąż ten sam Małecki, który na przestrzeni zaledwie dwóch lat zrobił niesamowity postęp w warstwie językowej. Ten sam, który udowadnia, że literatura popularna to nie jest pisanie na kolanie, ale operowanie językiem, dokładny research i profesjonalizm. Zresztą, co tu dużo mówić – uwielbiam serię z Grossem. Jednak w najnowszej powieści albo czegoś zabrakło, albo było czegoś za dużo – trudno stwierdzić. Dla mnie „Żałobnica” jest wielkim chaosem. Niby dużo się dzieje, a nie dzieje się nic. Niby bohaterka jest pewną tajemnicą, ale sprzedaną tak, że w sumie mało mnie interesowała. Główny wątek, wokół którego toczy się akcja, powinien być ciekawy, a mnie (piszę to z bólem serca) trochę nudził.

I teraz czuję w sobie dysonans, bowiem mam wiele zarzutów wobec tej powieści, a jednak wciąż podziwiam Małeckiego za podjęcie ryzyka. Wbrew wszystkiemu mam nadzieję, że mu się ono opłaci, bo ja po prostu bardzo mu kibicuję. I tylko boję się jednego… Podczas lektury tej książki gdzieś w głowie pojawiało mi się porównanie do Zygmunta Miłoszewskiego, który po doskonałej trylogii z Szackim również pokusił się o zerwanie z dotychczasowym nurtem i przeszedł na stronę… No właśnie nie do końca wiem czego. I tylko jednego sobie i czytelnikom życzę – by Robert Małecki nie odjechał tak bardzo, bo ja naprawdę chcę czytać jego książki i zachwycać się nimi tak jak dotychczas. I nie chodzi o powielanie tematyki, trzymanie się gatunku, czy ciągnięcie tematu jednego bohatera przez dziesięć tomów. Dla mnie Małecki może napisać romans, a i tak go przeczytam. Dopóki nie odjedzie i dopóki będę wiedziała, o czym pisze. A „Żałobnica”? Cóż, nie każda książka musi być moją ulubioną.

Może Ci się również spodobać: