Jeśli odpowiednio nie poukładasz swojej przeszłości, ona zawsze wróci i uderzy w najmniej spodziewanym momencie. I nawet jeśli wydaje ci się, że już nie ma prawa w żaden sposób wpłynąć na twoje życie, to… tylko ci się wydaje. Przeszłość istnieje i dopóki jej nie poukładamy w głowie, nie zaznamy spokoju. To myśl, która towarzyszyła mi podczas lektury „Stalowego nieba”, drugiej części serii „Wiatr ze Wschodu” Marii Paszyńskiej.
W najnowszej książce pisarka słynąca z nadzwyczajnej umiejętności splatania emocji z historią świata snuje opowieść o dalszych losach Anastazji i Kazimierza, których połączyła piękna miłość, a rozdzieliła ludzka nienawiść. Należy tutaj jasno zaznaczyć, że o ile pierwsza część bardzo mocno podkreślała wątek miłosny, o tyle druga na pierwszy plan wysuwa Anastazję i jej losy od momentu, gdy trafiła do więzienia w Fordonie. Oczywiście autorka nie zapomina o Kazimierzu, który po powrocie z wojny polsko-rosyjskiej i odejściu ukochanej jakoś próbuje wrócić do życia, jednak mimo wszystko to Anastazja staje się główną bohaterką „Stalowego nieba”. Ale gdyby zapomnieć na chwilę o postaciach, wymazać ich losy z kart powieści, otrzymalibyśmy to, co mnie zachwyciło najbardziej – niezwykle ciekawe wydanie historii Rosji początku lat dwudziestych w pigułce.
Oczywiście można byłoby pokusić się o stwierdzenie, że teraz książek obyczajowych z wątkami historycznymi powstaje tak dużo, że przestaje być to czymś wyjątkowym. Taki mix gatunkowy znalazł wielu odbiorców, tym samym stał się dosyć często wybieraną drogą przez pisarzy, którzy nie boją się robić dokładnego researchu i godzą się z tym, że nie da się wydawać dziesięciu książek rocznie, chcąc naprawdę dobrze przygotować się do pisania. Co bardziej dociekliwi czytelnicy wiedzą doskonale, kiedy szukanie materiału kończy się na informacjach z wyszukiwarki, a kiedy rzeczywiście autor przygotował się do tworzenia powieści. Jednak Maria Paszyńska jest jedną z niewielu polskich pisarek, która odtwarzając historię, nie serwuje czytelnikom podręcznikowej wiedzy na poziomie szkoły średniej, ale wypełnia powieści szczegółami, o których często nawet miłośnik historii nie ma pojęcia. Autorka dzieli się swoją wiedzą bardzo umiejętnie, nie przytłaczając i nie powodując, że ma się ochotę przerzucić kilka stron, aby przejść do sedna sprawy. Tło historyczne „Stalowego nieba” jest niczym zbiór ciekawostek, które zmuszają czytelnika do własnych poszukiwań, szperania, sprawdzania. Przyznam, że w najnowszej książce pisarka przeszła moje oczekiwania, sprawiając, że dla mnie główną bohaterką powieści stała się właśnie historia, a postaci – odpowiednio dobranym, istotnym dodatkiem.
Trudno ustrzec się porównań, pisząc kolejną część przygód swoich bohaterów. Przyznam, że gdybym nie znała wcześniejszych książek Paszyńskiej, pomyślałabym, że na przestrzeni dwóch książek – „Czasu białych nocy” (pierwszej części serii) oraz „Stalowego nieba” – autorka dojrzała. Choć poprzednią powieść uważam za piękną i wzruszającą, to jednak z perspektywy najnowszej traktuję ją jak dobrze skonstruowany wstęp do tego, co Paszyńska zrobiła w „Stalowym niebie”. Być może to efekt Anastazji, która przechodząc tak wiele, musiała bardzo szybko dorosnąć i wróciła na karty powieści nie jako młodziutka, dobra, zakochana po uszy panienka, a młoda, ale jednocześnie doświadczona, kilkukrotnie złamana kobieta, która stawia czoło największym życiowym tragediom. Nigdy nie ukrywałam, że lubię w książkach odkrywać siłę kobiet, zdecydowanie mniej zachwycając się bohaterkami, które nie potrafią walczyć o swoje i czekają na księcia z bajki.
Nie wiem, co jeszcze Maria Paszyńska przewidziała dla czytelników, ale jeśli wydawało mi się, że czekam na „Stalowe niebo” z ogromnym zainteresowaniem, to… wydawało mi się. Dopiero teraz, po lekturze drugiej części serii „Wiatr ze Wschodu” czuję tęsknotę za tą piękną historią.