Za co nie lubię romansów? Za trywializm, powtarzalność, infantylizm i brak prawdopodobieństwa. A jednak ciągnie mnie do historii miłosnych, bo żyję emocjami. Tymczasem robiąc podsumowanie przeczytanych książek, nie umiem wskazać tej jedynej, wyjątkowej, która zapadła mi w pamięci.
Trudno spodziewać się czegokolwiek po książce, której autorkę zna się tylko ze słyszenia. Brak doświadczeń, wyrobionego zdania, jakiegokolwiek osądu nie daje możliwości, by móc czegokolwiek oczekiwać. Recenzje recenzjami, ale przecież każdy literaturę przeżywa po swojemu. Jeden woli historie miłosne dziejące się przy gorącym latte w nowoczesnej kawiarni wypełnionej złotymi ramami współczesnych obrazów, zielonymi fotelami uszakami i chilloutową muzyką, inny szuka czegoś pomiędzy wierszami, nie lubi sprzedawania tematu wprost, szeptania „kocham cię” w co piątym zdaniu, niby przypadkowego dotyku dłoni.
Jessie Burton w „Wyznaniu” prezentuje powieść do bólu miłosną, która nie ma zbyt wiele wspólnego z tym, co znane nam ze współczesnej literatury popularnej. Pokazuje miłość z absolutnie każdej możliwej perspektywy poza tą różową, puddingową, do szczytu możliwości pastelową. Burton skupia się na prawdzie, na pułapkach i kontrowersjach. Opowiada o miłości totalnej, skupiając się na konsekwencjach, które ta za sobą niesie. „Wyznanie” jest projekcją wszystkich strachów, które towarzyszą oddaniu siebie drugiej osobie.
Czym więc „Wyznanie” jako powieść o miłości wyróżnia się na tle innych? Wszystkim. Burton pięknymi słowami uchwyca relację, która powstaje pomiędzy dojrzałą, ambitną i skupioną na sobie popularną pisarką Constance oraz bezwzględnie oddaną, ale jednocześnie totalnie zagubioną młodą Elsie, która – jak się wydaje – cierpi na permanentne poczucie osamotnienia. Uczucie, które łączy te dwie kobiety, jest trudne do opisania. To miłość oparta na swego rodzaju uzależnieniu, poddaniu, władzy, potrzebie opieki, chęci posiadania i byciu posiadanym. Partnerstwo ogranicza się do ciepłych słów, czułego głaskania po policzku, seksu i zaspokajaniu potrzeb. Jest, bo jest. Taka miłość. Wielka. Do bólu prawdziwa.
Jednak nie można powiedzieć, że „Wyznanie” to tylko historia miłosna. To powieść o dojrzewaniu, poszukiwaniu i odnajdywaniu siebie, o trudnych decyzjach. Jeśli to brzmi zbyt górnolotnie, można napisać wprost, że jest to powieść o zdradzie, oszustwie i egoizmie. Burton rzuca się na dosyć głęboką wodę, pisząc o miłości lesbijskiej, aborcji i depresji poporodowej. Jakież to znamienne dzisiaj, kiedy obserwujemy, co dzieje się na ulicach miast! Stężenie trudnych tematów mogłoby stanowić dawkę wybuchową, ale pisarka świetnie sobie radzi z proporcjami, jak chemik odmierzający objętość każdego tematu w menzurce. Burton powoduje w naczyniu wzburzenie, miesza kolory, wznieca dym przepowiadający wybuch, do którego nigdy nie dochodzi. I może to jest mój jedyny zarzut, bowiem przez ponad pięćset stron tej niespiesznej powieści czuć niepokój, który unosi się nad każdą stroną. I chciałoby się dać mu ujście, dojść do momentu, w którym wszystko zostanie wyjaśnione. Burton nie daje oczywistych odpowiedzi na pytania, które pojawiają się podczas lektury. Dotyczy to zarówno czytelników, jak i samych bohaterów.
„Wyznanie” w pewnym stopniu kojarzyło się mi się z dusznym, pełnym dźwięków, klimatycznym „Powietrzem, którym oddychasz” Frances de Pontes Peebles. Być może ze względu na główne bohaterki, na to niesamowite oddanie i przekonanie, że może kiedyś jedna dla drugiej rzeczywiście stanie się najważniejsza… A jednak te dwie powieści różnią się od siebie. Niewątpliwie łączy je wspaniałość. Bardzo polecam.