Miało być rewelacyjnie. Miało mnie wyrwać z butów. Miałam również przytaknąć wielu pozytywnym opiniom, które wylewały się z każdego zakątka, gdy tylko w zasięgu wzroku pojawiała się okładka tej książki. Miałam się zachwycić i przyznać, że tak wiele osób nie może się mylić. Miałam sięgnąć do wcześniejszej powieści autorki i z zapałem czekać na kolejną. Takie były założenia. Taką reakcję przepowiadali znajomi. A jak było?
„Miała umrzeć” Ewy Przydrygi to historia z gatunku tych, które mają nas zaskoczyć, wywołać napięcie i może nawet zwrócić naszą uwagę na pewien problem. To powieść o grzebaniu w przeszłości i próbie przetrwania. W kilku miejscach pojawiła mi się myśl, że to również opowieść o pewnej szczególnej relacji – niezastąpionej i z niczym nieporównywalnej miłości siostrzanej. To również studium patologii, braku zrozumienia i samotności. Sporo można powiedzieć o tej książce, choć przecież nie jest to żadna głęboka powieść, a po prostu thriller psychologiczny. Podobno świetny. Czy na pewno?
Niewątpliwie Przydryga posiada umiejętność zaciekawiania czytelnika. Rzeczywiście, poznając historię dwóch kobiet, staramy się powiązać fakty i dowiedzieć się jak najwięcej. Nie zajmuje to dużo czasu. Bardzo łatwo można zorientować się, kto jest kim, jednak nie traktuję tego jak zarzut, bowiem nie mam poczucia, że autorce bardzo zależało na zachowaniu tej tajemnicy. Nie mam też wątpliwości co do tego, że pisarka przemyślała swoją powieść i próbowała nam coś przekazać, opowiadając historię na pierwszy rzut oka trudnej młodzieży, która nigdy nie byłaby trudna, gdyby nie ich rodzice. „Miała umrzeć” to dosyć pochłaniająca lektura i z tym nie zamierzam polemizować. Jednak jest coś, co zgrzytało między zębami. Odniosłam wrażenie, że jak sobie autorka wymyśliła tę historię, tak ją opowiedziała, ale żeby wszystko jakoś się ze sobą łączyło, momentami ją naciągnęła. Mówiąc wprost: trochę trudno było mi uwierzyć we wszystko, co się tutaj działo. I właściwie to mój jedyny zarzut do tej niezwykle dobrze przyjętej książki.
Odpowiadając na pytanie ze wstępu – z butów mnie nie wyrwało, choć to naprawdę dobra książka. Uważam, że autorka ma bardzo duży potencjał, któremu warto się przyglądać. Nie mam również wątpliwości co do tego, że pisanie to zdecydowanie jej bajka, a umiejętność konstruowania fabuły nie jest jej obca. Chętnie będę śledziła losy Ewy Przydrygi z nadzieją, że podobnie jak wielu innych czytelników, oczaruje mnie całkowicie.