Święta czy czarownica? Szalona, chora czy opętana przez demona? Na czym polega różnica i czy ona w ogóle istnieje? Czy istnieje podział na tę dobrą i tę złą?
Historiami o czarownicach karmieni jesteśmy od dziecka. Baba Jaga towarzyszy nam w dzieciństwie jako ta, która może nas porwać, pożreć, ugotować w kotle. Czarownice budzą strach, kojarzą się z nieprzewidywalnością i czymś nieznanym. Kristen J. Sollée w swojej książce „Polowanie na wiedźmy. Kronika kobiet niepodporządkowanych” zabiera nas ze sobą we współczesną podróż po przeszłości. Łącząc tu i teraz z tym, co było i w pewien sposób wciąż jest obecne, prowadzi nas kanałami historii, która nie dla wszystkich okazała się łaskawa. A już na pewno nie dla kobiet, które uciekały się do wszelkich sposobów, by na przykład zatrzymać ukochanego czy rozpalić w nim uczucia. Błaha sprawa, ale czy chodziło tylko o miłość? Czy „miłosne zaklęcia” miały jedynie zapewnić wieczne pożądanie? A gdyby spojrzeć na tę sprawę głębiej, wziąć pod uwagę sytuację społeczną, wszechobecny patriarchat, to może udałoby się wówczas zauważyć, że owe kobiety miały głębsze motywacje? Może ta „dozgonna miłość” nie miała zapewnić wielkiego uczucia, a po prostu dawała gwarancję, że kobieta (jako ta umiłowana i wybrana) będzie miała jakąkolwiek wartość?
Takich pytań autorka zadaje całe mnóstwo. Przedstawiając kolejne historie i miejsca, odziera różnego rodzaju opowieści z elementu magii, wskazując wiele przypadków jednoznacznie świadczących o tym, że palenie na stosie miało służyć raczej utrzymaniu status quo niż rzeczywiście rozprawiać się z szatanem. Kristen J. Sollée idzie dalej, pokazując, jak niewielka różnica jest między tymi, które Kościół wywyższa, a tymi, które poniża. Przytacza słowa Anne Jacobson Schutte:
„Świętą lub czarownicą można się stać, nie urodzić”.
Rozpatrując różne aspekty historycznych przypadków polowania na czarownice, badaczka podąża śladami skazanych kobiet i analizuje to, co zastaje, przedstawiając czytelnikowi niesamowity świat, który wyrósł na opowieściach o wiedźmach. O tym, jak wielki biznes stanowią wiedźmy i czarownice, dowiadujemy się z jej obserwacji poczynionych podczas odwiedzin we włoskim miasteczku Triora, które jest przykładem ogromnej komercjalizacji tematu. Miejsce, w którym swego czasu odbywały się śledztwa w sprawie czarów, w którym działał straszny inkwizytor, dziś jest wręcz miejscem kultu pamiątek i „oryginałów”. Wielokrotnie autorka wskazuje na mariaż katolicyzmu i magii, zaznaczając pewną niekonsekwencję lub po prostu próbując udowodnić czytelnikowi, że historie o złych czarownicach są zwykłymi mitami.
To, co we mnie zostało po lekturze „Polowania na wiedźmy”, to niewątpliwe przekonanie, że kobiety, które umierały na stosie, to współczesne kobiety wyzwolone. Te, które potrafią wziąć sprawy w swoje ręce. Te, które strajkują, które walczą, które nie poddają się presji i opresji. Które mówią „nie”, gdy męski świat powtarza „tak”’. To, że czasy się zmieniły, nie znaczy, że zmieniły się kobiety. I to, że nie pali się ich na stosie, nie oznacza, że się ich nie niszczy.