Czy można mieć wrażenie, że czyta się świetną książkę, a jednak wciąż zastanawiać się, co w niej jest takiego świetnego? Wiem, że to brzmi paradoksalnie, ale takie pytanie zapisałam w swoim notatniku (i chyba nawet je komuś zadałam) w okolicy osiemdziesiątej strony „Szalej” Moniki Drzazgowskiej.
„Dni bez czułości i trudne wieczory bez pieszczot. Spragniona skóra, wyschnięty język, usta nienaznaczone pocałunkiem”.
„Szalej” to historia o tym, jak ograniczenia nakładane przez dorosłych stają się ograniczeniami dziecka, a później dorosłego. To powieść o kole, które zataczają wszelkie „powinnaś” i „tak wypada”. Udowadnia, jak wielkim źródłem braków w naszym życiu mogą być zasady wpajane przez rodziców, dziadków, otoczenie. Jak wiele możemy stracić, dostosowując się do rytmu wystukiwanego przez głoszone prawdy objawione. Uniwersalizm tej powieści polega na tym, że główną bohaterką, Zosią, mogę być ja, Ty, koleżanka z pracy czy sąsiadka z parteru. Drzazgowska kreśli obraz kobiety karmionej krytyką i nakazami. Pokazuje również (może trochę mimochodem, a może nie) konsekwencje życia w takich warunkach. Lojalność względem kata, strach przez nim i coś na kształt syndromu sztokholmskiego – to właśnie możliwe efekty egzystencji zgodnej z regułami innych, bezbrzeżnego oddania i postępowania zgodnego z jedynie akceptowanymi regułami, bez refleksji i pytania „czego chcę dla siebie?”.
„Wiedziały, co się wyprawiało w tym domu, odpryski opowieści trafiały do uszu młodych. Zwykle w formie ugładzonej anegdoty. Żeby było do śmiechu, starannie ukrywano historie, których nie udało się obrócić w żart. Jak po wygumkowaniu ołówkowego szkicu zostaje ślad, tak między rodzicami wyczuwało się opary niedopowiedzeń i leku zawieszonego w powietrzu”.
Niektóre fragmenty robią naprawdę ogromne wrażenie. Sceny totalnego upokorzenia w imię uciechy, do której najważniejszy w rodzinie miał prawo, wywołują odrazę. Mocno uderza w oczy całkowite posłuszeństwo i paranoiczny wręcz strach względem niego – nawet, gdy leży już w trumnie. To wszystko wywołuje pytanie o miejsce kobiety w świecie zdominowanym przez mężczyzn, w którym wiedza o seksualności nabywana jest za pośrednictwem gazet i wypowiedzi koleżanek. Dużo tutaj momentów do zastanowienia. A jednak…
Czy można czytać coś z uwagą, doskonale orientować się w treści, wyobrażać sobie opisywane sceny, a potem cofać się o kilka stron i za każdym razem dochodzić do wniosku, że nie pamięta się przeczytanych zdań? Czytając tę książkę, czułam, że mam do czynienia z czymś naprawdę dobrym, może nawet oryginalnym i wyjątkowym, a jednak bardzo, bardzo trudno było mi przedrzeć się przez gąszcz słów, którymi nakarmiła każde zdanie autorka. Im więcej przeczytałam, tym częściej uświadamiałam sobie, że ta powieść jest trochę przeładowana, że wszystkie zdania są piękne, dopracowane, kolorowe, a to… dla mnie za dużo. Zdaję sobie sprawę, jaki jest wydźwięk tych słów, ale dokładnie takie odczucia towarzyszyły mi przy każdej kolejnej stronie. I nie wiem, czy to taki moment w życiu, czy też brak zrozumienia. A może jedno i drugie. Niewątpliwie „Szalej” jest dobrym debiutem, jednak z pewnością nie jest lekturą dla każdego. To nie wada.