Nigdy nie byłam zbyty sentymentalna. Nigdy też ciche westchnienia zakochanych bohaterek książek oraz wybuchy wielkich namiętności nie działały na mnie przyciągająco. Stroniłam od lektur, które krążą wokół miłostek, zabaw w chowanego w posiadłości wielkiego pana, konnych wycieczek po najdalsze krańce pól, by przykucnąć pod drzewem, w spokoju patrzeć sobie w oczy i głaskać się po rękach. Wyjątek mogły stanowić książki Jane Austen, ale traktowałam je jako klasykę, pewien wzór do naśladowania. I choć uznane przeze mnie za piękne, nigdy nie sprowokowały do sięgania po ten gatunek. Tymczasem nie wiem dlaczego, ale wraz z tykającym zegarem i zbliżaniem się do granicy wieku, po której wszystko wydaje się poruszać z większą prędkością, w mojej głowie otworzyła się jakaś klapka, z której wypadły skrywane dotychczas emocje – może prostsze, może mniej wydumane, ale skrzące się wieloma kolorami i wywołujące rumieniec na moich polikach.
Kojarzycie taki stan, w którym poznajecie w towarzystwie drugą osobę i jedyne wrażenie, jakie w Was pozostawia, to takie, że jest miła/miły? Nie potraficie nic więcej powiedzieć, bo właściwie wymieniliście raptem kilka słów. Ot, miła osoba. Miła czyli taka, która jak jest, to dobrze, a jak jej nie ma, to żadna strata. Tymczasem kiedy spotykacie tę osobę w kompletnie innej rzeczywistości, w innym momencie swojego życia, okazuje się, że to ktoś, kto ma naprawdę wiele do powiedzenia. Kto wręcz mówi to, o czym sam/sama myślisz. Ta osoba nie jest już miła. Ta osoba zaczyna być interesująca. I właśnie coś takiego przeżyłam z „Wyborem Charlotty” Agnieszki Olejnik, który w pierwszym momencie jawił mi się jako lekka opowieść, a okazał się mądrą i angażującą lekturą, od której trudno było się oderwać.
Historia dziewczyny, która żyje w czasach, w których musi wyjść za dobrze usytuowanego mężczyznę i do czego jest przygotowywana przez całe swoje życie, od razu budzi we mnie bunt na przedmiotowe traktowanie kobiet. Może przesadzam, przecież takie były czasy i temu nikt nie zaprzeczy. Oczywiście jestem pewna, że wiele małżeństw łączyła wielka miłość, ale ile z nich było po prostu interesem, nie sposób policzyć. Agnieszka Olejnik pokazała inny wymiar takich historii, przedstawiając nam losy inteligentnej, oczytanej, świadomej Charlotty Rilley. I powiem Wam, że ta powieść mnie zaskoczyła.
Zaskoczyła mnie przyjemność, jaką odczuwałam podczas czytania. Zadziwiło mnie moje zaangażowanie w historię, której zakończenia można było się domyślić. Zachwyciły mnie pejzaże, malowane słowami obrazy oprawione w szerokie ramy z klasycznych XIX-wiecznych powieści angielskich. Z jednej strony nie mogłam uwierzyć, że to polska pisarka stworzyła taki klimat, z drugiej byłam dumna, że lekki romans może być równoważny mądrej powieści, a młoda kobieta nie musi być synonimem naiwnej panny.
Sukces serialu „Bridgertonowie” pokazuje, że potrzeba nam historii, których finał można przewidzieć, ale które nie niosą za sobą jedynie prostej fabuły. Wystarczy nieco zadziorna bohaterka, która – spełniając oczekiwania wszystkich wokół – potrafi walczyć o swoje, tupnąć nogą i pokazać, że kobieta nie jest przedmiotem. „Wybór Charlotty” udowadnia, że wystarczy mieć pomysł, wiedzę i dobre pióro. Agnieszka Olejnik jest wyposażona w każdy z tych elementów i pewnie dlatego tę książkę czyta się tak dobrze. Dla mnie była to wspaniała podróż literacka, do której odbycia zachęcam wszystkich tych, którzy potrzebują oddechu, przestrzeni i relaksu – ta książka Wam to zagwarantuje.