Trafić na książkę, która już od pierwszych stron bardzo dobrze się zapowiada, to jak wygrać na loterii. Ale trafić na taką, która zapowiada się bardzo dobrze, a okazuje się rewelacją, to jak wygrać na tej samej loterii dwa razy z rzędu. Podwójną wygraną stała się dla mnie lektura najnowszej książki Sabiny Waszut „Emigranci. Podróż za horyzont”, pierwszej części cyklu, który – czuję to w kościach – okaże się literackim majstersztykiem. A przynajmniej tak się zapowiada, bo lepszego „wstępu” do całej historii nie można było sobie wyobrazić.
Sabina Waszut przyzwyczaiła czytelników do tego, że lubi sięgać do historii. Może nie wypełnia nią każdej strony, może nie oddaje jej palmy pierwszeństwa, jednak godnie i z szacunkiem używa jej do tego, by snuć swoje powieści obyczajowe. Przyznaję, że nie znam każdej książki autorki. Tylko „Narzeczoną z getta” przeczytałam od pierwszej do ostatniej strony, zdumiewając się faktem, że nigdy wcześniej nie trafiłam na książki śląskiej pisarki. Jednak już po kilkunastu stronach „Emigrantów…” miałam wątpliwości, czy to ta sama autorka. Coś się zmieniło. Na jeszcze lepsze. Od początku czułam, że to będzie coś więcej, że to będzie taka powieść, jakiej nikt się nie spodziewa.
Początek XX wieku. Wśród mieszkańców Galicji niesie się wieść o krainie pełnej szczęścia, jaką jest Brazylia – miejsce, w którym można zacząć nowe, lepsze życie. Coraz więcej listów, historii zza wielkich wód, przekonań o tym, że jedynie wyjazd może cokolwiek odmienić, staje się motywacją dla wielu rodzin. Tak zaczyna się ta piękna powieść o życiu na drugim końcu świata, gdzie wszystko trzeba budować na nowo i uczyć się egzystować w zupełnie innych warunkach.
Tak naprawdę trudno jest mi jednoznacznie określić, o czym dokładnie jest ta książka, bowiem czuję, że pierwszy tom przyniósł dopiero zalążek całej historii. Boję się ryzykować, aby nie spłaszczyć tej powieści, bo na to nie zasłużyła. Z pewnością „Emigranci. Podróż za horyzont” jest opisem jednego z wielu wariantów, które spotkały rodziny decydujące się na emigrację. Albo nie tyle jednym z wielu, co swoistym patchworkiem złożonym z wielu różnych życiowych historii. Patrząc z perspektywy kogoś, kto już przeczytał tę książkę, mogę pokusić się o stwierdzenie, że jest to literacki bilans zysków i strat, które ponosili ludzie szukający szczęścia. Taki sam, jaki ponoszą współcześni emigranci, wybierając na miejsce do życia inny kraj.
Co szczególnie uderzyło mnie w tej powieści? Jej realizm. Choć jej akcja rozpoczyna się 120 lat temu, to wątpliwości i motywacje bohaterów są takie same jak dzisiaj. Wydawało mi się, jakbym sama stała przed dylematem: wyjechać czy nie? A przecież to się wydarzyło. Przecież stałam przed takim wyborem. Nawet z niego skorzystałam. I co? Po roku wróciłam z przekonaniem, że dobrze jest mieć wybór, ale nie zawsze trzeba wybierać kategorycznie i na zawsze. Tym bardziej jestem ciekawa, jak potoczą się losy bohaterów „Emigrantów…”. Pewne jest to, że Sabina Waszut wybrała temat, który – mimo upływu czasu – jest bardzo aktualny, a jednocześnie – z punktu widzenia historii – mniej znany, bo nie kojarzę polskiego obyczaju, który opisywałby właśnie ten wątek.
Jeżeli chcecie poczuć literacką niecierpliwość i to szalone bicie serca po ostatniej stronie jednej z lepszych powieści jakie czytaliście, to powinniście sięgnąć po wspominaną książkę i poddać się niezwykłym wydarzeniom, które towarzyszyły rodzinie Gajdów w poszukiwaniu szczęścia i swojego miejsca na ziemi.