Największy sekret Hitlera, powieść oparta na prawdziwych wydarzeniach, kryminał retro – takie określenia są gwarancją tego, że wielu czytelników sięgnie po książkę. Historia drugiej wojny światowej (a właściwie czasów dochodzenia do punktu kulminacyjnego, którym jest przejęcie władzy przez Adolfa Hitlera), tuszowane fakty, do których dostęp mieli nieliczni, do tego śledztwo i ciekawa charakterystyka komisarza – można z tego upleść naprawdę wciągającą historię, która, okraszona nutą fantazji, totalnie zaskoczy i uwiedzie czytelnika. Mając jednak świetny temat i dobry pomysł, można również zwyczajnie nie udźwignąć tematu. Jak było w przypadku „Anioła z Monachium” Fabiana Massimiego?
Za punkt wyjścia do poprowadzenia opowieści autor przyjął śmierć Geli Raubal, siostrzenicy Hitlera, która pełniła w jego życiu nie do końca określoną rolę. A może właśnie nie, może właśnie bardzo określoną, ale po prostu przez każdego inaczej? Dla jednych była jego kochanką, dla innych oczkiem w głowie. Dla jednych dobra, wspaniała dziewczyna, a dla innych niebezpieczna i władcza kobieta. Pewność jest jedna – jej ciało zostało odnalezione w apartamencie Führera. Massimi za pośrednictwem dwóch śledczych stara się rozwiązać zagadkę śmierci, przedstawiając czytelnikowi ludzi z najbliższego otoczenia Hitlera. Dzięki lekkiemu pióru tracimy poczucie dystansu, jaki zazwyczaj dzieli nas od ludzi zapisanych na kartach historii sprzed prawie stu lat. I nie chodzi tutaj o czas, ale o to coś, co sprawia, że patrzenie w oczy bliskim współpracownikom Adolfa Hitlera po prostu nie mieści się w głowie.
To, co mogłoby wydawać się kluczowe dla tej powieści, tak naprawdę staje się pretekstem do przybliżenia nam historii kraju, który mniej lub bardziej świadomie brnie w kierunku dyktatury. Snujemy się ulicami Monachium w przededniu wielkiej zmiany, podsłuchujemy opinie ludzi na temat aktualnych wydarzeń, komentarze dotyczące stanu władzy, czujemy rodzący się kult jednostki pomieszany ze strachem i niepewnością. Tak właśnie jest, Republika Weimarska w 1931 roku to suma strachu, niepewności i wiary w tego jedynego, który może coś zmienić.
Czy Massimi udźwignął temat? Niewątpliwie przyłożył się mocno do swojej pracy, a jednak nie uniknął jednej pułapki, w którą często popadają autorzy, którzy chcą „za bardzo”. Na czym według mnie polegał błąd pisarza? Na rozwlekaniu swojej historii. Zdaję sobie sprawę, że przy nagromadzeniu tak wielu faktów trzeba dać sobie przestrzeń na ich przedstawienie, ale nasuwa mi się tutaj porównanie do ubioru. Mamy jakąś kanwę, podstawę, tak zwany basic, który możemy dekorować fantazją, trendami i tym, co nam się podoba. Jednak w momencie, gdy wszystko zaczyna być pstrokate, należałoby pozbyć się niektórych ozdób albo po prostu coś zmienić. Chyba że potrafi się obronić taką, a nie inną formę. Przekładając to na fabułę – trzeba wiedzieć, po co prowadzi się pewne wątki i do czego mają służyć opisy. Niestety podczas czytania „Anioła z Monachium”’ miałam wrażenie, że tego wszystkiego, co miało być dodatkiem, jest za dużo. To sprawiło, że książka utraciła rytm i stała się dość powolnym kryminałem z nie do końca wykorzystanym wielkim potencjałem.