Pamiętacie laleczkę Chucky, bohaterkę serii horrorów o lalce, która jako nowa postać pewnego mordercy postanawia mścić się za wszystkie złe rzeczy? Przeczytana przeze mnie ostatnio książka przypomniała chwile grozy, które towarzyszyły mi podczas oglądania serii z lalką zabójcą. Wciąż pamiętam tę okropną twarz, rozwichrzone włosy, wyjątkowo wysokie czoło. Straszne. A jednak Allie Reynolds w swoim debiucie „Rozgrywka” stworzyła przestrzeń do tego, by laleczka Chucky ożyła – tyle, że w innym ciele.
„Rozgrywka” to jedna z tych powieści, po które sięgam, gdy mój mózg domaga się czegoś niezobowiązującego. Regularnie potrzebuję odskoczni, czegoś, co nie będzie mnie angażowało zbyt mocno, a jednocześnie sprawi, że przepadnę na kilka godzin. Allie Reynolds podarowała mi dokładnie takie chwile. Książka nie jest pozbawiona wad, ale spełniła swoją rolę.
Podczas czytania skupiam swoją uwagę na bohaterach – ich motywacjach, postępowaniu, toku myślenia. Pozwala mi to domniemywać, kto jest tym dobrym, a kto złym. Równie często zwracam uwagę na miejsce akcji, bowiem są takie okoliczności, które zawsze mnie przyciągają. Jedną z nich są góry, a to właśnie tam dzieje się cała akcja „Rozgrywki”. Gdy dołożymy do tego naprawdę szczegółowe i przemawiające do mnie obrazy, atmosfera staje się jeszcze bardziej gęsta, a opisy zaczynają inspirować moją wyobraźnię. Opuszczone schronisko na szczycie góry, żywej duszy poza piątką znajomych, świat otoczony białym puchem, który skrywa wiele tajemnic. Tajemnic, które łączą bohaterów, choć oni sami nie do końca zdają sobie z tego sprawę. Milla, Curtis, Saskia, Dale, Heather, Brent – paczka znajomych, którzy dziesięć lat wcześniej spędzili razem sezon w Le Rocher – spotykają się po raz kolejny, by… No właśnie. O to toczy się ta gra.
W mojej opinii autorce udało się utrzymać poziom nerwowości, którą odczuwam podczas czytania dobrego thrillera. Krótkie rozdziały nadawały rytm dwóm przestrzeniom czasowym, w który osadziła swoją powieść Reynolds, powodując, że trudno było się oderwać choć na chwilę. Z jednej strony bardzo chciałam dowiedzieć się, co takiego stało się dziesięć lat wcześniej, z drugiej domagałam się szczegółów tajemniczego spotkania starych znajomych. Muszę jednak zaznaczyć, ze nie polubiłam żadnego z bohaterów. Reynolds przedstawiła nam ludzi, między którymi iskrzy na każdym polu: kochają się, nienawidzą, rywalizują ze sobą, są zazdrośni, zauroczeni, oddani, kompletnie zagubieni, złośliwi. Niby nic takiego – przecież taki jest świat i tacy są ludzie. Jednak to wszystko łatwiej jest objąć rozumem niż opisać. I właśnie tutaj autorka trochę poległa, choć składam to na karb braku doświadczenia i umiejętności, co przy debiucie nie jest rażącym błędem. Poziom skomplikowania relacji między przyjaciółmi (nazwijmy ich tak, choć to określenie nie jest najtrafniejsze) jest mocno wysunięty na pierwszy plan. Niestety Reynolds pogubiła się i wyszło z tego coś na kształt „każdy z każdym każdemu o każdym”.
Niezależnie od moich uwag uważam „Rozgrywkę” za dobry przerywnik. Nie czuję, że straciłam czas, choć terminologia z zakresu snowboardingu i mocny akcent związany z tym sportem momentami były dla mnie nużące. Nie zmienia to faktu, że podziwiam szaleńców, którzy potrafią i mają odwagę kręcić w powietrzu piruety z nogami przytwierdzonymi do deski. Ja pozostaję przy nartach. Okazyjnie.