Recenzje

„Śpiewaczka”
Maciej Klimarczyk

przez

Bądźmy ze sobą szczerzy – kilka razy zdarzyło mi się pomyśleć o kimś źle. Ba! Przy moim temperamencie zdarza się to całkiem często, ale mam w sobie instynkt samozachowawczy, który nakazuje mi szybko rozładować emocje. Jego ofiarą padają najbliżsi – mąż albo przyjaciółka. To im nakreślam sprawę i wyrzucam z siebie wszystkie możliwe pretensje. Zazwyczaj wystarczy mi zwykłe „uspokój się”, żebym powoli zaczęła wypuszczać z siebie parę. Jestem jak czajnik – szybko się zagrzewam, ale wystarczy wyłączyć dopływ prądu czy gazu, a wszystko mija.

Są jednak ludzie, którzy latami noszą w sobie urazę, żal i ból. Są tacy, którzy planują zemstę, naśladują znanych przestępców, o których się naczytali, albo po prostu składają swoją wersję wydarzeń tak, aby poczuć satysfakcję. Z jakiegoś powodu ludzie zabijają. I nie jest to tylko afekt czy przypadek. Czasami jest to planowane morderstwo. I tutaj pojawiają się pytania o motywacje, które mogą być tak różne, jak różni są ludzie. Często potrzebny jest specjalista, który wniknie na tyle głęboko, by połapać się w meandrach osobowości, który poskłada puzzle i ujrzy dotychczas skrzętnie ukrywany przez zabójcę obraz. Psychiatra. To właśnie praca biegłego psychiatry staje się najciekawszym obliczem debiutu Macieja Klimarczyka – również psychiatry i biegłego sądowego. Już sam ten fakt pozwala nam myśleć o „Śpiewaczce” jak o książce, która nie jest tylko wymysłem pisarza.

Kanwą powieści jest zabójstwo. Od początku wiemy, że morderczynią jest znana śpiewaczka operowa Eliza Kantecka. Znamy również ofiarę. Jest nim Witold Kruger, starszy antykwariusz zachwycony głosem artystki. Jesteśmy świadkami zaplanowanego morderstwa, uczestniczymy w czynnościach policyjnych, śledzimy losy morderczyni. Pytania są dwa. Jakie były jej motywacje i dlaczego kobieta ewidentnie odgrywa jakąś rolę?

Trzeba przyznać Klimarczykowi, że genialnie unika odpowiedzi, prowadząc czytelnika dość krętymi drogami i jednocześnie przenosząc go w czasie i przestrzeni. Dzieląc swoją powieść na akty, serwuje nam – wydawałoby się – kilka różnych historii. Z celi, w której przesiaduje Kantecka, autor przenosi nas do Włoch lat 80., przedstawiając nam watykańskie duchowieństwo i jego związek z ofiarą. Jednocześnie pokazuje burą polską rzeczywistość tamtych czasów, w której każdy, kto próbuje podważyć dobre imię PRL-owskiej władzy, może spotkać się z nieprzyjemnościami. Autor przedstawia nam dramaty bohaterów, którzy  w założeniu powinni pojawić się jako drugo- albo i nawet trzecioplanowi, a okazują się ważnymi elementami całości. A czytelnik wciąż zastanawia się, o co w tym wszystkim chodzi.

Debiut nigdy nie jest łatwy. Gdy spotka się z aplauzem, staje się trochę kulą u nogi, bo kolejna powieść nie może być przecież gorsza. Myślę, że gdybym napisała książkę i Robert Małecki określiłby ją jako fenomenalną, tak jak to miało miejsce w przypadku „Śpiewaczki”, mogłabym czuć lekką presję (choć niewątpliwie opiłabym ten sukces). On sam, zanim napisał fenomenalną książkę, chwilę ćwiczył swój warsztat. Ja nie określiłabym debiutu Klimarczyka jako fenomenalnego tylko z jednego powodu. Po mocnym, budzącym niepokój początku, wydarzenia zwalniają, powodując chwilowe znużenie. Jakby ta historia wymknęła się autorowi spod kontroli z powodu zbyt dużego skupienia na merytoryce, co skończyło się zgubieniem rytmu. Podkreślam jednak, że to tylko moment.

Jeśli coś ma być fenomenalne, to musi trzymać poziom cały czas. Dlatego bardzo Was zachęcam do przeczytania „Śpiewaczki”, bo po pierwsze może nie zauważycie tego momentu, a po drugie czuję, Klimarczyk dopiero się rozkręca.

Może Ci się również spodobać: