Recenzje

„Wiatr ze Wschodu. Szkarłatna łuna”
Maria Paszyńska

przez

Ile razy można od siebie odchodzić? Ile razy wracać? Ile razy spotykać się niby przypadkiem w momencie, kiedy wszystko wydaje się już poukładane? Ile razy można całować usta, które wypowiedziały straszne słowa, zatapiać się w ramionach, które boleśnie odrzuciły? Można. Nawet milion razy. Bo jeśli na końcu jest wspólne szczęście, to wszystko, co po drodze, jest tylko sprawdzianem.

Anastazja i Kazimierz, główni bohaterowie cyklu „Wiatr ze Wschodu” Marii Paszyńskiej, wydają się być kwintesencją największej, jedynej w swoim rodzaju, wiecznie uciekającej miłości. „Szkarłatna łuna”, trzeci tom serii, przynosi nam kolejne wydarzenia, które z jednej strony pozwalają bohaterom poczuć żar uczucia, a z drugiej próbują ugasić je w tempie dwóch zastępów straży pożarnej podczas ściągania kota z drzewa. Czyli? W kilkanaście sekund. Mam wiele zrozumienia dla powieści wielotomowych, zdaję sobie sprawę, że może być trudno utrzymywać ciągle napięcie, wciąż przekazywać emocje i jeszcze wszystko dawkować tak, by nikogo nie znudzić. W „Szkarłatnej łunie” Paszyńska pokazuje, że potrafi to robić. Mało tego, ma tę naprawdę niezbyt popularną umiejętność łączenia faktów historycznych z fabułą, co powoduje, że wszystko nabiera jeszcze większej wyrazistości i staje się jeszcze bardziej realne.

Dużo w tej książce miłości i namiętności – na równi z bólem, samotnością i poczuciem straty. Podczas lektury myślałam o tym, że jest to klasyczna powieść podana w bardzo nowoczesnych barwach – jaskrawych, bijących po oczach, mocno skupiających uwagę. Przypomniała mi się popularna zabawa, w której przed nami leży na pierwszy rzut oka bardzo skomplikowany obrazek, a my mamy powiedzieć, co na nim jest. Finał zabawy jest taki, że każdy widzi co innego. Tu nie ma złych odpowiedzi. Czytając „Szkarłatną łunę”, można zobaczyć naprawdę wiele różnych warstw historii stworzonej przez tę niesamowicie uzdolnioną pisarkę.

Pisałam o tym wielokrotnie, ale będę to podkreślać zawsze – jestem pełna podziwu dla Marii Paszyńskiej, która potrafi tworzyć historie z takim rozmachem, o jaki dopraszam się bardzo często. Sprawia, że w czytelniku rośnie duma z polskiej literatury obyczajowej. Autorka podnosi poprzeczkę i pokazuje, jak powinno przygotowywać się do pisania. Udowadnia, że na równi z bohaterami ważne jest całe tło, atmosfera i emocje. Bo choć u Paszyńskiej czuć miłość do historii i faktów, to jednak jej książki nie są reportażami, a jednak utrzymują niezwykle wysoki poziom, wytaczając nową drogę dla polskiego obyczaju.

Wiecie co? To jest tylko książka. Tylko powieść. Fikcja. A jednak każda przeszkoda stająca na drodze do szczęścia głównych bohaterów, każdy historyczny fakt, który został wpleciony w fabułę – wszystko zostaje w czytelniku, wywołując pewnego rodzaju bunt na wszystko, co się tutaj dzieje. I nadzieję, że kolejny tom przyniesie piękne zakończenie, bo… bo przecież to Maria Paszyńska – nie może być inaczej, jak tylko z przytupem i na najwyższym poziomie.

Może Ci się również spodobać: