Czasami przechodzimy obok pewnych powieści i pomimo dobrych opinii na ich temat, odpuszczamy lekturę. Przecież mamy tyle ważniejszych książek do przeczytania! Na już, na teraz, na za chwilę. Mnie zdarza się to szczególnie często w przypadku powieści, które zostały wydane wiele lat temu. Wszyscy wiemy, jak wydawnictwa dbają o czytelników, ścigając się w serwowaniu nowości. Trudno się w tym wszystkim odnaleźć, coraz trudniej jest wyznaczać priorytety.
„Słyszałam, że fajna”, „podobno bestseller”, „może znajdę czas na emeryturze” – te zdania wirują w mojej głowie, ilekroć przed oczami mignie mi znany i polecany od dawna tytuł. Dlatego doceniam akcje, w których pod pretekstem pojawienia się na rynku kontynuacji, wspomina się o starszych książkach. Tak właśnie niedawno postąpiło Wydawnictwo Literackie, wydając w Polsce „Powrót do Whistle Stop”, który jest kontynuacją bestselerowych „Smażonych zielonych pomidorów” Fannie Flagg – książki, którą pamiętam jeszcze z rodzinnego domu, a której nigdy nie przeczytałam. I właśnie teraz pojawiła się okazja ku temu, by sprawdzić, na czym polega fenomen autorki.
Już na wstępie zaznaczę, że moja relacja z bestsellerem Flagg na początku była dosyć burzliwa. Po kilkudziesięciu stronach kompletnie nie rozumiałam, o co jej chodzi. Bardzo głęboko zastanawiałam się, na czym polega wyjątkowość tej powieści. Był to dla mnie zbiór totalnie niepowiązanych ze sobą historyjek z życia małego, zlokalizowanego gdzieś przy torach na terenie Alabamy miasteczka. Doszłam do momentu, w którym zaczęłam zastanawiać się, czy „Smażone zielone pomidory” to rzeczywiście lektura dla mnie i czy czasem nie będzie to jedna z tych książek, którymi świat się zachwyca, a ja rozkładam ręce z powodu braku zrozumienia.
I wtedy postanowiłam zacząć czytać raz jeszcze.
To, co początkowo było dla mnie sumą historyjek z życia mieszkańców Whistle Stop, stało się niezwykle ciepłą i momentami nawet wzruszającą opowieścią o życiu ludzi w niespokojnych czasach. O czym jest ta powieść? Z jednej strony o miłości, szacunku, tolerancji, wzajemnej pomocy, krzywdzie, którą da się przekuć na coś dobrego. Z drugiej o podziałach rasowych, przemocy domowej, depresji. Frazesy? Tak może to brzmieć, jeśli nie wejdziemy głębiej w problematykę, którą porusza Flagg, puszczając do czytelnika oko i udając, że pisze lekką książkę na dwa wieczory.
Skupiając uwagę na Ruth i Idgie, dostrzeżemy niezwykle silną miłość dwóch kobiet, do których nikt nie ma pretensji o to, że chcą się kochać. Czytając o Kikutku, zdajemy sobie sprawę, że jego historię powinien przeczytać każdy, komu wypadek zabrał całkowitą sprawność. Obserwując Evelyn, widzimy sąsiadkę, koleżankę, może nawet siebie. I choć skupiałam się na pozytywach, to nie dało się spokojnie czytać o „gościach”, którzy ukradkiem podchodzili do tylnych drzwi kawiarni, by otrzymać cokolwiek do jedzenia, o wywołujących strach mężczyznach w kapturach, którzy narzucali swój porządek, o bólu, który sprawiał człowiek ze szklanym okiem. Tutaj każdy rozdział przynosił jakąś refleksję.
„Smażone zielone pomidory” to powieść dla tych, którzy mają na nią czas. Których nie zniechęcą przeskoki w czasie, mnóstwo bohaterów, dużo krótkich rozdziałów. Jeżeli, patrząc na najnowszą okładkę, pomyślimy o tej historii jak o lekkiej lekturze, zawiedziemy się już na samym początku. Ja popełniłam ten błąd. Ale jeszcze większy popełniłabym, gdybym nie dała tej książce drugiej szansy.