Recenzje

„Wiatr ze wschodu. Za zasłoną chmur”
Maria Paszyńska

przez

Najgorzej, kiedy nie zostaje już nic. Kiedy zostajesz w punkcie, w którym chciałbyś czegoś więcej, ale wiesz, że nie ma na co liczyć. Kiedy tworzysz w głowie scenariusz, marzenie, które nigdy się nie ziści. Nie mam tutaj na myśli utraconej miłości, a zakończoną serię. Moment, w którym rozstajesz się nie z ukochanym, a z bohaterami powieści, którą żyłeś przez jakiś czas. I rzeczywiście w przypadku serii „Wiatr ze wschodu” Marii Paszyńskiej można powiedzieć, że ostatnia jej część „Za zasłoną chmur” jest czymś na kształt zakończenia wielkiej miłości, bolesną chwilą, w której nie do końca wiadomo, co dalej ze sobą zrobić.

Nie będę zbyt odkrywcza, gdy napiszę, że Paszyńska kojarzy mi się z historią. Nie będę oryginalna, gdy powiem, że jej książki czyta się z wypiekami na twarzy i z pewną dozą onieśmielenia, bo autorka potrafi zawstydzić tych, którym wydaje się, że coś tam pamiętają z lekcji historii. Jednak jej najnowsza książka to zupełnie inny kaliber – pokuszę się nawet o stwierdzenie, że znacznie większy od pozostałych trzech tomów. Używając siatkarskiej terminologii, można śmiało powiedzieć, że Paszyńska zaserwowała asa i usadowiła piłkę na ostatnim metrze boiska przeciwnika.

„Za zasłoną chmur” to ta część serii, w której prym wiodą kobiety. To one stają się punktem centralnym całej powieści i sprawiają, że „Wiatr ze wschodu” nabiera zupełnie innych barw. Nie mówimy już tylko o miłości, rozstaniach, tęsknocie. Skupiamy się na kobiecej przyjaźni, oddaniu i lojalności. Bohaterki czwartego tomu są nie tylko bohaterkami książki, ale także tymi, które stają się dla czytelników symbolem wyjątkowej relacji. Paszyńska opowiada o tym w taki sposób, że historia Anastazji i Tatiany, choć poboczna wobec wątku miłości między tą pierwszą a Kazimierzem, staje się  osobną opowieścią – dla mnie jeszcze piękniejszą i jeszcze bardziej wartościową.

Wciąż nie może mi wyjść z głowy relacja między tymi dwoma kobietami. Wciąż analizuję, czy byłabym w stanie dźwignąć tak wiele. Czy dałabym radę wyciągnąć rękę do tej, która odebrała mi miłość, bo sama jej potrzebowała. Czy potrafiłabym kołysać ją do snu podczas nocy pełnej koszmarów i otulać ciepłym pledem w zimne wieczory. Czy oddałabym jej ostatni kęs strawy, czy potrafiłabym ciepło spojrzeć na jej dziecko. Szczerze? Nie potrafiłabym. Odcięłabym się już na samym początku. Dlatego właśnie ta książka stała się dla mnie ważna. Pokazała perspektywę, możliwości, a może nawet jakiś cel. Nie mam w sobie wielkich pokładów empatii. Nie potrafię wyciągnąć ręki, gdy ktoś sprawi mi ból czy zawód. Nie umiem zapomnieć i wznieść się ponad zazdrość. A dla wszystkich bulwersujących się dodam, że nie potrafię udawać. To sztuka, której nie posiadłam. Anastazja i Tatiana uświadomiły mi jednak, że można być ponad wszystko.

Jestem pewna, że ci, którzy już przeczytali poprzednie części „Wiatru ze wschodu”, czwarty tom mają już za sobą (a jeśli nie, to na pewno po nią sięgną). Ci, którzy z jakichś powodów jeszcze nie poznali Kazimierza, Anastazji, Tatiany i Borysa, powinni zrobić to z co najmniej kilku powodów. Abstrahując już nawet od świetnego pióra i umiejętności opowiadania wyjątkowych i niełatwych historii, Paszyńska jest profesjonalistką, dla której ważne są detale. To one dodają całości smaku, powodując, że jej książki czyta się z przyjemnością. Finał jest tylko jeden – serce każdego czytelnika pełne jest nadziei na kolejną powieść. Moje jest nią wypełnione po brzegi.

Może Ci się również spodobać: