Kiedy wydaje Ci się, że już poznałaś pióro wszystkich interesujących pisarzy danego gatunku i że już nikt Cię niczym nie zaskoczy, chyba że debiutem, wtedy trafiasz na książkę napisaną przez pisarkę mającą na swoim koncie wiele powieści i uznajesz, że coś zdecydowanie poszło nie tak.
Nieczęsto zdarza się taka sytuacja. Nieczęsto kończę książkę z pewnego rodzaju zaskoczeniem, że przeczytałam coś naprawdę mądrego i wartościowego. Coś, nad czym pochylam się nieco dłużej niż czas poświęcony na czytanie i pisanie recenzji. I czuję, że to dopiero mój początek, szczególnie że „Gorzej urodzona” Mirosławy Karety, bo o niej tutaj mowa, jest dopiero pierwszą częścią serii „Wydziedziczone”, a już sam tytuł cyklu jest dla mnie tak ciekawy, że trudno przejść obok niego obojętnie. Nie tylko jako czytelniczce, ale przede wszystkim jako kobiecie.
Najnowsza powieść Karety to historia Józi – bękarta, służącej i balastu, którego najlepiej się pozbyć, wysyłając do pracy do miasta. Mamy XIX wiek, a na wsi ludzie mają tyle, ile zbiorą albo wyhodują. Słowem – tyle, ile daje gospodarstwo. W przypadku rodziny Józi jest to niewiele. Nic więc dziwnego, że ich życie toczy się wokół domu, a Józia nie ma zbyt wiele czasu dla siebie. A jednak znajduje go na tyle, by pójść do domu słynnego malarza, obserwować proces tworzenia, marzyć, by stać się muzą i zostać uwiecznioną na choćby jednym płótnie. Tymczasem Józia rzeczywiście staje się bohaterką obrazu, ale innego, kreślonego piórem Karety. Jego tytuł to „Życie na wsi w XIX wieku”. Mogłoby się wydawać, że to życie smutne, pełne goryczy i mało atrakcyjne, ale wydaje mi się, że to wszystko pryzmat obecnych czasów i dzisiejszego wychowania. Może Józia nie ma czasu na zajęcia dodatkowe w postaci angielskiego, akrobatyki i lekcji programowania, ale uczy się życia, spędzając czas nad wodą, spotykając się z przyjacielem i pomagając w obejściu. Nie jest to życie łatwe i przyjemne jak obrazy wybitnych malarzy. Ale nie jest też jedynie ciężkie. To życie, które po prostu kiedyś tak wyglądało. I obstawiam, że w niektórych miejscach do dzisiaj wygląda. Zresztą, Józia trafia w końcu do miasta, służąc w domu bogatych państwa. I jej byt wcale jakoś specjalnie z tego powodu się nie polepsza. Bo życie to nie tylko nieco większy zarobek. To także spokój i szacunek innych, a niestety bycie gorzej urodzoną wydłuża drogę do ich osiągnięcia.
„Gorzej urodzona” to powieść-wspomnienie. Pięknie odwzorowany dziewiętnastowieczny ład, bardzo ładny język powieści przerywany charakterystyczną gwarą oraz historyczne postaci wspaniale skupiają uwagę i sprawiają, że czyta się tę książkę z ogromną przyjemnością. Los Józi, jej myśli, uwagi, spostrzeżenia stały się dla mnie prawdziwym kompendium wiedzy na temat tego, co jest mi znane głównie z podręczników. Charakter głównej bohaterki, jej dobre serce oraz odwaga robią wrażenie, ale nie sprawiają, że myślimy o niej jak o kimś wymyślonym tylko na potrzeby książki. Wręcz przeciwnie – Józia jest jak żywa i bardzo prawdziwa. Przyznaję, że ta powieść jest dla mnie zaskoczeniem, a jednocześnie zapowiedzią czegoś niezwykle ciekawego. Mam nadzieję, że i Wy tak pomyślicie, gdy przeczytacie „Gorzej urodzoną”.