Kiedy zaczynasz czytać książkę i doznajesz przedziwnego uczucia, że z jednej strony chciałbyś już ją skończyć, aby pozbyć się ciągłego napięcia, a z drugiej najchętniej trwałbyś w tej historii jak najdłużej, bo zdajesz sobie sprawę, że trafiłeś na doskonałą lekturę, to znak, że trzymasz w ręku prawdziwe złoto. I wcale nie musi to być literatura najwyższych lotów. Nie musi to być przysłowiowe „ą, ę”. To może być rozrywka, która wciąga od pierwszych zdań i pochłania tak bardzo, że każda kolejna strona jest niczym haust powietrza. Tak właśnie jest w przypadku „Kucharki z Castamar” Fernando J. Múñeza, która zawładnęła moim czytelniczym sercem i myślę, że jeszcze długo żadna książka z gatunku obyczaju historycznego nie zastąpi jej miejsca.
Trzymając w ręku ponad sześćsetstronicową knigę w niestandardowo dużym rozmiarze, zastanawiam się zawsze, czy autor jest w stanie trzymać poziom przez cały czas. Właściwie to zakładam się sama ze sobą, w którym momencie nastąpi potknięcie, kiedy nasz „opowiadacz” straci panowanie nad tempem i wyłoży się na jakimś błędzie. Pisanie książek to nie jest taka prosta sprawa. Tymczasem Múñez stworzył powieść idealną. Oczywiście mówię to z mojej perspektywy, ale musicie uwierzyć, że naprawdę ta książka pochłonęła mnie bez reszty, wywołując emocje, których nie spodziewałabym się po tego typu historii. Lektura każdego rozdziału powodowała, że czułam coś na kształt bólu wynikającego z braku możliwości szybszego czytania. A uwierzcie, czytam szybko. Tak bardzo chciałam wiedzieć, co jeszcze wydarzy się w Castamar, tak mocno zaangażowałam się w akcję, tak blisko było mi do bohaterów, że czułam fizyczny ból, że nie mogę przyspieszyć.
„Kucharka z Castamar” to opowieść o dumie, odwadze i mądrości. O uprzedzeniach, władzy oraz stracie. I oczywiście o miłości, bo zazwyczaj wokół niej kręci się wszystko. Jednak pomyli się ten, kto pomyśli, że jest to motyw przewodni. Gdybym miała wskazać na takowy, skłoniłabym się bardziej ku intrydze, bowiem mamy jej tutaj co niemiara. Wszystko to napisane w taki sposób, że trudno oderwać się od lektury.
Fernando J. Múñez w bardzo wyważony sposób opisuje sytuację społeczną w XVIII-wiecznej Kastylii. Przedstawia nam panujące wówczas konwenanse, zasady i umowy społeczne. Skupia uwagę na traktowaniu kobiet, ich pozycji w świecie rządzonym przez mężczyzn, kajdanach, z których trudno się wydostać, jeśli nie ma się w sobie wystarczająco dużo odwagi. Na szczęście tytułowa kucharka ją posiada i pewnie dzięki temu staje się tak bliska czytelnikowi. Zresztą nie tylko ona jest barwną i przyciągającą uwagę postacią – takich tutaj jest znacznie więcej. Właściwie każda wzbudza emocje, bardzo zresztą skrajne, i sprawia, że wszystko, co dzieje się w Castamar, jest prawdziwą przygodą.
Szczerze? „Kucharka z Castamar” to czytelniczy majstersztyk, który każdy powinien przeczytać. Dla mnie tym istotniejszy, że przełamał trwającą dłuższy czas czytelniczą niemoc i sprawił, że przypomniałam sobie, za co kocham książki.