Ilekroć trafiam na książkę, która dla mnie jest odkryciem, a dla innych od dawna znaną powieścią, czuję się dziwnie. Niby tyle czytam, niby sypię tytułami jak z rękawa, a gdy przychodzi co do czego, to nieświadomie pogłębiam swoją lwią zmarszczkę i walczę z natłokiem myśli. Bo gdzie ja do tej pory byłam?
Dokładnie takie pytanie zadawałam sobie, gdy przyszło mi czytać „Momo” Michaela Ende. Taka się wydawałam do przodu, a okazało się, że tyłu mi zabrakło… Tyle nowości na moich regałach, a tu pierwsze polskie wydanie pojawiło się już w 2000 roku! „Co z tobą?” – pytałam sama siebie.
Tymczasem „Momo” okazała się książką-metaforą, która nie tyle zawiodła mnie do wyimaginowanego świata zachwycającej dziewczynki, co ukazała mi moje życie z zupełnie innej perspektywy. I to było dla mnie kolejnym szokiem. „Co z tobą?” – znów zapytałam sama siebie.
W tej niesamowitej powieści spotykamy złodziei czasu w postaci tajemniczych i niebezpiecznych szarych panów pojawiających się nie wiadomo skąd oraz mądrą dziewczynkę próbująca z pomocą Mistrza Hory odzyskać przyjaciół i świat, który przestaje być wolny. Świat, w którym ludzie nie marzą i nie cieszą się dniem, a jedynie gonią, nie zatrzymując się nawet na chwilę i nie skupiając uwagi na małych rzeczach. I choć mogłoby się wydawać, że „Momo” to opowieść dla dzieci, to nie jestem przekonana, czy najmłodsi mogliby zrozumieć sens tej historii. I chyba też nie o to tutaj chodzi, bo tak naprawdę codzienny pęd jest domeną dorosłych – co też Ende świetnie pokazuje.
To właśnie my, próbując poukładać wszystko tak, by funkcjonowało jak w zegarku, często pozbawiamy najmłodszych najpiękniejszych chwil i dziecięcej spontaniczności. To była dla mnie chyba największa nauka z tej powieści… Wtłaczając swoje dzieci w ramy, które pasują wszystkim wokół, pozbawiamy ich tego, co w nich najpiękniejsze, kształtując nie tyle czujące i empatyczne osoby, co roboty zafiksowane na celu. Poddajemy się szarym panom, oddając w ich wątpliwą opiekę nie tylko samych siebie, ale również tych, których najbardziej kochamy.
Przepiękna jest to powieść. Pełna ciepła, czułości i niewinności, którą symbolizuje przybyła nie wiadomo skąd dziewczynka. Tak niewiele książek wymaga od nas chwili zadumy, zatrzymania się i przemyślenia paru spraw! Tymczasem Ende, pisząc z pozoru prostą historię, trochę wstrząsa dorosłym światem, obnażając jego wady. Ale nie można mieć do niego o to pretensji, bo dzięki temu pokazuje, jak ważne jest, by skupiać się na tym, co w życiu ważne i doceniać drobne rzeczy. Bo życie i tak przeminie. Tutaj rozchodzi się o to, żeby wykorzystać je jak najlepiej.