Recenzje

„Narzeczone Chopina”
Magda Knedler

przez

Długo myślałam, od czego rozpocząć ten tekst. Nie chcę nikogo urazić. Nie chcę się również narazić. Nie jest także moim celem polemizować z miłośnikami geniuszu, przekazującymi z pokolenia na pokolenie szacunek do muzyki klasycznej i jej twórców. Naprawdę nie o to mi chodzi. A jednak często bywa tak, że ci, których wychwalamy pod niebiosa, bo tak uczyli nas w szkole, nie do końca są tak nieskazitelni, jakby mogło się wydawać. I od czasu do czasu znajdzie się ktoś taki jak Magda Knedler, która – świadomie lub nie – obnaży ten geniusz i pokaże, że także ci, co są na piedestale, mają swoje mroczne strony.

O kim mowa? O Fryderyku Chopinie. Tym samym, o którym uczył się ostatnio mój dziesięcioletni syn. Tym, który dla większości jest po prostu wybitnym kompozytorem, wzorem, dobrem narodowym. Tymczasem Magda Knedler – ku zadziwiającemu oburzeniu niektórych – odwołała się do życia owego wirtuoza, czyniąc bohaterkami swojej książki kobiety. Rzeczywiście, skandal. Bo – niezależnie od tego, co się mówi albo czego się kto domyśla – były one obecne w jego życiu. I nie było ich wcale tak mało, choć pisarka w „Narzeczonych Chopina” oddała głos jedynie czterem – Konstancji Gładkowskiej, Marii Wodzińskiej, George Sand i Jane Stirling. I choć cała książka krąży wokół Chopina, to jednak nie on jest tutaj najważniejszy.

Magda Knedler oddaje głos kobietom, które wspominają swoją największą miłość. Jednak myli się ten, kto oczekuje po tej książce wielkich sensacji na temat samego Chopina. Autorka skupia uwagę na tym, jak przeżywały swoje emocje kobiety, w jakich czasach przyszło im żyć i z czym musiały się borykać. Knedler z charakterystyczną dla siebie dokładnością odwzorowuje dziewiętnastowieczny świat, w którym każdy przejaw tego, co dziś nazywamy przebojowością, mógł złamać komuś życie. Właściwie to nie „komuś”, a kobiecie, bowiem mężczyźni zbyt wiele problemów z tego tytułu nie mieli. I choć znajdowały się takie osobowości jak George Sand, która przecierała szlaki pragnącym niezależności kobietom, to jednak wciąż zdarzały się takie postaci jak znosząca w ciszy nieodwzajemnione uczucie Stirling, która – parafrazując – kochała Chopina za jego nieczułość. Chciało mi się krzyczeć, gdy czytałam, jak poświęcała swoje życie dla kogoś, kto publicznie nazywał ją nudną. I robił to, kiedy już pluł krwią i prawie się dusił, a ona dbała o niego jak o najbliższą osobę. Geniusz.

Celowo wspominam o tych dwóch kobietach, bowiem ich historie trafiły we mnie z porażającą siłą. Jednak nie można pominąć Gładkowskiej, która przez całe swoje życie wykazywała się odwagą i wykazała się nią również wtedy, gdy Chopin postanowił opuścić Polskę, a ona zdecydowała się zostać pomimo łączącego ich młodzieńczego, ale niezwykle gorącego uczucia. Nie można zapomnieć także o Wodzińskiej, która – w moim odczuciu – została przez Chopina po prostu wykorzystana. Takie klasyczne „zabawię się, a potem rzucę”.

Nie polubiłam Chopina. Geniusz stał się dla mnie nijaki. Niby dorosły, a dziecinny. Niby taki wspaniały, a jednocześnie momentami wstrętny. Tak, właśnie tak! I powiem więcej – co najmniej kilka razy miałam ochotę po prostu przywalić mu w krzywy nos. Ukamienujcie mnie.

Może Ci się również spodobać: