Recenzje

„Ballada o dwóch miastach”
Agata Kołakowska

przez

A gdyby ktoś powiedział Wam, że możecie zmienić całkowicie swoje życie? Być szczęśliwsi, znaleźć się w świecie, w którym wszyscy są dla siebie mili, cenią drugiego człowieka i właściwie zawsze są uśmiechnięci. Gdzie nie ma szaroburych dni, ciężkich poranków i trudnych spraw do rozwiązania. Jedynym warunkiem byłoby porzucić dotychczasowe życie i ludzi. Czy to łatwe? Mając taką perspektywę, można byłoby pomyśleć, że to z pewnością nic trudnego. A jednak tkwi w tym pewna trudność.

Agata Kołakowska swoją powieścią „Ballada o dwóch miastach” w pewien sposób zadebiutowała na naszym polskim rynku. Ściślej rzecz ujmując – zadebiutowała jako wydawczyni. Bo jako autorka powieści debiut ma dawno za sobą. Patrząc na obficie wypełnione regały w księgarniach, można byłoby pomyśleć, że pisarka sporo zaryzykowała. Właściwie dokładnie tak pomyślałam, czytając maila z propozycją zrecenzowania najnowszej książki. Z Agatą Kołakowską miałam do czynienia dotychczas jeden raz, kiedy postanowiłam przeczytać „Pokrewne dusze”, która była dobrą historią, ale nie na tyle, bym postanowiła zapoznać się z twórczością autorki. Jednak kilka słów ze wspomnianego maila, opis „Ballady…” oraz świadomość, że mam do czynienia z kobietą, która postanowiła postawić sporo na jedną kartę, były dla mnie wystarczającym powodem, by przeczytać powieść. I to była bardzo dobra decyzja, bowiem książka okazała się genialną historią.

Tytułowe dwa miasta można uznać za metaforę tego, co każdy człowiek ma, i tego, co chciałby mieć. „Miasto” to bloki, które widzę za oknem, ulice, którymi codziennie jeżdżę do pracy, ludzie, pani Zosia, która codziennie podaje mi warzywa w pobliskim warzywniaku. „City” to wszystko to, o czym marzę. Cała zabawa polega na tym, że dla każdego „miastem” może być coś innego. Dla Ciebie może to być świecąca neonami stolica. Na tym polega cała zabawa. I uważam, że to jedna z ciekawszych metafor, na jakie trafiłam.

Bohaterowie „Ballady o dwóch miastach” poszukują spełnienia. Marzą o czymś więcej niż to, co daje im codzienność. Chcą być kimś, spełniać się, żyć tak, jak zawsze marzyli. To pociągające. Agata Kołakowska przedstawia nam wiele postaci, które pną się po szczeblach kariery, próbując zrealizować swoje marzenia i wyrwać się z kieratu, który nałożyło na nich zwyczajne „Miasto”. Pisarka stawia na jednej szali szarość, konwenanse i tradycje, a na drugiej kolory, nowoczesność i awangardę. Skrajności. Wydaje się niczym dziwnym, że kiedy Petronela Złudna przenosi się z „Miasta” do „City”, zaczyna spełniać swoje największe marzenia. A jednak początkową radość i pęd za spełnieniem zaczynają przykrywać chmury w postaci ceny, którą musi zapłacić za ten luksus.

Agata Kołakowska w przepiękny sposób mówi czytelnikowi, że w życiu ważny jest balans, a to, co wydaje nam się niezwykle atrakcyjne, wcale nie musi takie być. Odnoszę to do współczesnego świata, w którym pokazywane w mediach życie celebrytów jawi nam się jako idealne, pełne samych radosnych momentów. Tymczasem czasami to, co nam wydaje się najwspanialszym snem, w rzeczywistości może stać się koszmarem. Kończąc tę lekturę, pomyślałam, że owszem, trzeba mieć odwagę, by marzyć, ale jednocześnie należy mieć w sobie pokorę i doceniać to, co się ma. Tak często o tym zapominamy. I nie potrzeba popadać ze skrajności w skrajność, by być szczęśliwym.

Może Ci się również spodobać: