Recenzje

„Nieco bliżej piekła”
Adama Dzierżek

przez

Podobno widok drzew, ogrodu, morza może przynieść człowiekowi ulgę. Podobnie szum fal, dźwięk spadających kropli deszczu czy śpiew ptaków mogą ukoić zszargane nerwy i napełnić spokojem zaprzątniętą milionem problemów głowę. Nie na darmo popularność zyskują agroturystyki zaszyte w środku lasu albo butikowe hotele w pobliżu wydm morskich. Małe miasteczka stają się uzdrowiskami, z których walorów korzysta coraz więcej turystów. A władze prześcigają się w oferowaniu coraz to lepszych warunków odpoczynku. Do takiego miasteczka trafia Wiktor Bogart, jeden z bohaterów debiutu Adama Dzierżka „Nieco bliżej piekła”.

Cokolwiek sądzić o pięknych mazurskich okolicach, Młodziewice nie witają znanego śledczego chlebem i solą, tylko sprawą morderstwa. Uzdrowiskowa miejscowość, potencjalna „Perła regionu” jest miejscem, w którym o odpoczynku Bogart może jedynie pomyśleć, a towarzyszący mu od wielu lat problem daje się we znaki i nie pomaga w codziennym funkcjonowaniu. Jednak – jak to w życiu bywa – nie tylko komisarz ma swoje prywatne problemy, z którymi musi się mierzyć. Podobnie jest właściwie z każdym bohaterem książki. I właśnie to – poza oczywistą sprawą morderstw – wydaje mi się jej najważniejszym wątkiem.

Nie wiem, co przyświecało autorowi podczas tworzenia tej historii. Nie wiem, na czym chciał skupić uwagę czytelnika. Ale zdecydowanie poruszył w niej na tyle współczesnych problemów, że śmiało każdy wybierze coś dla siebie. Można byłoby pokusić się o stwierdzenie, że tworzenie takiego literackiego „head&shoulders” jest dosyć karkołomne i ja się z tym zgodzę, aczkolwiek przyznaję, że Dzierżek całkiem dobrze sobie poradził. Mówiąc trochę kolokwialnie: nie przegiął w żadną stronę. Ciekawe jest również to, że wszystko, co towarzyszy bohaterom, nie zakryło całkowicie głównej linii fabuły.

Myślę, że warto również zaznaczyć, że stworzony w „Nieco bliżej piekła” małomiasteczkowy klimat mazurskiej miejscowości dodał tej powieści niesamowitej atmosfery. Mazury kojarzą mi się z błogim lenistwem, któremu oddawałam się wiele lat temu, podróżując ze znajomymi, rozbijając namiot nad jeziorem Śniardwy i próbując odgonić komary, które atakowały z wszystkich stron. Tymczasem Dzierżek przeniósł mnie do miejsca, w którym być może jest pięknie, ale atakuje nie wiadomo kto, w dodatku siekierą, a okoliczne władze – policja, burmistrz i ksiądz (nie zapominajmy, że w małych miejscowościach to wciąż jest władza) – kompletnie nie ogarniają sytuacji. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.

Można doszukać się kilku nieścisłości w tej powieści. Można byłoby się również ich przyczepić i rozpisać, ale szczerze powiem, że nie czuję takiej potrzeby, bo spędziłam naprawdę dobry czas, czytając tę książkę. Mimo że fabuła oparta jest na pewnych standardach, powiedziałabym nawet, że na dosyć „clickbajtowych” wątkach, to jednak autor wykazał się sporym sprytem i umiejętnością połączenia tego wszystkiego we wciągający kryminał, który wart jest uwagi każdego miłośnika tego gatunku.

Może Ci się również spodobać: