Mojego męża poznałam podczas tańca. Choć oficjalnie spotkaliśmy się wcześniej, to jednak właśnie na parkiecie uświadomiłam sobie, że jest tym, za którym całe życie tęskniłam. Dlatego nigdy nie uwierzę, że gdy ciało sunie w rytm muzyki po parkiecie, to można to nazwać jedynie miłą rozrywką. Dla mnie to nie jest żaden układ choreograficzny ani ułożenie ciał – to pasja, emocje, dialog (a czasem monolog). Tak samo jest z muzyką. To nie tylko nuty, przemyślana struktura, słowa, które ułożył liryk, żeby chwytały za serce. To coś znacznie więcej. Chciałam sobie o tym przypomnieć. Dlatego sięgnęłam po „Bogów tanga” Caroliny de Robertis. W efekcie przepadłam w lekturze pełnej muzyki, rozczarowań i namiętności.
Siedemnastoletnia Leda przybywa do Buenos Aires, by żyć u boku swojego męża. Jednak na miejscu spotyka ją nie tyle rozczarowanie, co po prostu… wielkie nic. Próbując odnaleźć się w nowym świecie, tak odmiennym od włoskiej wioski, w której się wychowywała, podejmuje decyzje, które mają ułatwić jej funkcjonowanie w zastanej rzeczywistości. Mamy początek XX wieku. Kobietom nie wolno zbyt wiele, a już na pewno nie można im oddawać się żadnym przyjemnościom. Tango, tak powszechne wówczas w Argentynie, zarezerwowane jest jedynie dla mężczyzn – tylko oni mogą je tworzyć, grać i do niego tańczyć. Kobiety mogą wykonywać posłusznie ich polecenia, najczęściej kończąc w zatęchłym pokoju, spełniając ich zachcianki. Taka przyszłość czeka Ledę, a ona nie chce jej przyjąć.
Dziewczyna przejmuje sprawy w swoje ręce, stając się… mężczyzną. Wykorzystuje swój talent muzyczny i staje się członkiem męskiego zespołu, który co wieczór raczy swoją muzyką gości kabaretów. Leda żyje tak, jak chce, jednocześnie ukrywając swoje prawdziwe „ja”. Samotna, choć wśród przyjaciół, oddaje się namiętnościom, którym może się poddać jako mężczyzna, pilnując przy tym swojego sekretu. Walczy o siebie.
„Bogowie tanga” to przepiękna powieść o tym, jak trudno być sobą, gdy inni na to nie pozwalają. To historia buntu przeciwko niesprawiedliwości i przemiany, jaka zachodzi w młodej kobiecie. Napisana w liryczny, przepełniony gorącym powietrzem sposób powieść, wiedzie czytelnika przez tysiące kilometrów do miejsca, w którym kobieta musi stać się mężczyzną, aby los (a może po prostu panujące zasady) nie zawiódł jej do burdelu. I naprawdę, jeśli pomyślicie choć przez chwilę, że ta książka może Was nie zaciekawić, to jesteście w tak wielkim błędzie jak główna bohaterka, gdy myślała, że po dotarciu do Argentyny, spotka swojego męża.
Carolia de Robertis opowiedziała nam coś, co się czuje. Zadymione bary, w których występują bohaterowie, przytłaczające wnętrza kabaretów i… seks, który tutaj jest zupełnie inny. Odkrywany wszystkimi zmysłami, namiętny i… totalny. A jednak subtelny. Trudno ująć to słowami. Po prostu trzeba przeczytać tę książkę.