Recenzje

„Córki tęczy”
Hanna Cygler

przez

Lubię, gdy autorzy przenoszą mnie w zupełnie nowe rejony świata. Zastanawiam się wówczas zawsze, czy mieli okazję być w miejscach, które opisują, czy tylko sobie je wymyślili, wplatając wyobraźnię w fakty odkryte za pomocą Internetu. Próbuję wyczuć, czy opowiadana historia jest prawdą „doświadczoną”, czy też prawdą „odtworzoną”. Nie zrozumcie mnie źle, nie mam nic przeciwko pokazywaniu miejsc, w których nigdy się nie było, ale chyba sami rozumiecie, że tę różnicę czuć.

Hanna Cygler w swojej powieści „Córki tęczy” przenosi nas właściwie do dwóch miejsc – Gdańska i Pretorii. Przedstawiając nam życie dwóch różnych kobiet, żyjących w całkowicie odrębnych światach, z zupełnie innymi doświadczeniami, możliwościami i marzeniami, zabiera nas w podróż po świecie pełnym samotności, odwagi i samozaparcia.

To było moje pierwsze spotkanie z pisarką. Przyznam, że trochę mi wstyd, patrząc na jej literacki dorobek. A jednak zawsze musi być ten pierwszy raz i cieszę się, że trafiłam akurat na „Córki tęczy”, które wciągnęły mnie niczym naprawdę solidny thriller. Co ciekawe, Hanna Cygler zawsze kojarzyła mi się jedynie z powieścią obyczajową. A tutaj taka niespodzianka!

Kiedy przechodzi się nielekki kryzys czytelnictwa i rzadko która powieść wciąga od pierwszych stron, naprawdę cudownie jest trzymać w rękach książkę, która pochłania od samego początku. Duszne afrykańskie powietrze przeplatane polską morską bryzą wypełnia nozdrza czytelnika i walczy o swego rodzaju pierwszeństwo, o uwagę. Walka jest dosyć równa. Podobnie jak postaci głównych bohaterek – Joy Makeby oraz Zuzanny Fleming. Autorka nie daje wyjść żadnej z nich na przód, utrzymując podobne tempo wydarzeń, które przyspiesza w momencie, kiedy kobiety spotykają się ze sobą w dosyć niecodziennych okolicznościach.

Co łączy Joy i Zuzannę? Na pierwszy rzut oka absolutnie nic. Jedna z nich to ciemnoskóra dziewiętnastolatka z Pretorii, samotnie wychowująca dwie siostry, pracująca w pobliskim barze jako kelnerka. Druga to doświadczona przez życie pani prezes dużej firmy, obracająca ogromnymi sumami, mieszkająca sama i czująca się samotnie. A jednak mają wiele wspólnego. Są silniejsze niż myślą. Być może jest to zasługa ich matek, bowiem obydwie były wychowywane przez niezwykle silne kobiety, które swojego zdania broniły jak niepodległości, wzbudzając wśród otoczenia podziw, a czasem nawet lekki strach. Ich matki zostają opuszczone przez mężów, same wychowują swoje potomstwo, by potem odejść – jedna zaczyna żyć na całego, a druga na całego… przestaje.

To był początek literackiej podróży z Hanną Cygler jako przewodniczką i wiem, że chciałabym to powtórzyć. „Córki tęczy” zdecydowanie zachęciły mnie do wykupywania każdego jednego biletu, byle w tak doborowym towarzystwie. Jestem pewna, że i dla Was nie będzie to czas stracony.

Może Ci się również spodobać: