Która dziewczynka nie chciała choć przez chwilę zostać księżniczką? Która kobieta nie marzyła o pojawiającym się nagle na białym koniu i wybawiającym ją z opresji księciu z bajki. Księciu porywającym w ramiona, namiętnie całującym i ofiarowującym jej całego siebie? Może nie wszystkie, ale jednak część z pewnością. I właśnie taką bajkę serwuje nam J’nell Ciesielski w swojej powieści „Lodowa księżniczka”.
I wiecie co?
Opowiada jedną z piękniejszych miłosnych historii jakie czytałam.
Niby jest to romans, a ja takowych nie lubię. Niby jest to książka z serii „piękna ona, piękny on”, a mnie zawsze wszystko wywraca się do góry nogami w żołądku na takie nieco słodko-pierdzące historie. Niby jest to opowieść o miłości, a jednak w tle dzieje się historia. I choć wszystko wydawało się nie tak (łącznie z okładką, która naprawdę nie zachęcała mnie do lektury), to otrzymałam smakowitą powieść o miłości, która potrzebowała czasu, by się narodzić. A sytuacje, w których dojrzewała, porwały mnie na tyle, że połykałam tych kilkaset stron bez opamiętania.
„Lodowa księżniczka” to historia sięgająca 1917 roku, opowiadająca losy rosyjskiej rodziny książęcej, która wskutek rewolucji musiała uciekać z kraju. To opowieść również o tym, że bycie księżniczką to sztywne reguły, wiele ograniczeń, życie w totalnym odosobnieniu i brak jakiegokolwiek pojęcia o codzienności ludzi. Svetlana jest właśnie taką księżniczką. Wychowywana przez matkę na dobrą żonę męża, którego z pewnością sama sobie nie wybierze, oderwana od rzeczywistości i skupiająca swoją uwagę na tym, by dobrze się prezentować przed gośćmi, trafia wraz z siostrą i matką do zimnej piwnicy, w której próbuje przetrwać.
W całym tym „oderwaniu od rzeczywistości” to właśnie Svetlana wydaje się najbardziej odpowiedzialną kobietą w rodzinie. Przez nieodpowiedzialność matki pakuje się w naprawdę duże kłopoty, z których wybawić ją może jedynie rycerz na białym koniu. Jednak jedyna biel, która okala przybyłego, to kolor lekarskiego kitla, a jego orężem nie jest miecz, a umysł i tytuł markiza.
Więcej nie ma co opowiadać, żeby nie zepsuć Wam przyjemności czytania.
Czy zatem ta książka nie ma wad? Ma dwie. Jedna to niewątpliwie okładka. Muszę to przyznać, choć Wydawnictwo Mando to jedno z moich ulubionych wydawnictw. Spotkałam się z opiniami, że książka tą okładką zapowiada tandetną historyjkę, co jest tak bardzo niezgodne z prawdą jak to, że benzyna w najbliższym czasie stanieje. Ta historia wcale nie jest tandetna, dlatego tym bardziej mi żal.
Druga wada przeciąganie akcji. Choć nie wpłynęło to na przyjemność płynącą z lektury, to czuję, że należy o tym wspomnieć. Jednak mimo tego wszystkiego uważam, że jeśli macie ochotę na naprawdę piękną historię miłosną pięknie osadzoną w historii, to „Lodowa księżniczka” będzie dla Was najlepszym z możliwych wyborem.