Ta powieść ujęła mnie klimatem, który przypominał mi przygody komisarza Wallandera. Od pierwszych zdań czułam, że z przyjemnością będę towarzyszyła inspektorce Tess Hjalmarsson. Czułam powiew morskiego powietrza, bryzę na twarzy i ten specyficzny skandynawski chłód.
Na kanwie prawdziwej historii tego miejsca Ellen Marie Wiseman utkała powieść „Zaginione z Willowbrook”, w której bardzo dosadnie pokazuje warunki istniejące w placówce. I to jest najmocniejsza część tej książki. Jako narrator opisuje nam cierpienia, jakim poddawani są przebywający tam ludzie, podejmowane wobec nich metody leczenia (a raczej ich brak) oraz skrajną obojętność personelu.
„Zanim przyjdzie potop” to opowieść o szukaniu sensu, o potrzebie bycia potrzebnym, o samotności, na którą sami skazujemy się sądząc, że nic więcej nam się nie należy. To historia o tym, że życie jest po to, by je brać garściami zawsze, nie tylko na ostatniej prostej.
Kalinowski debiutuje historią o przyjaciołach i rodzinach, którym nie wyszło. To opowieść o tajemnicach, oskarżeniach, niedopowiedzeniach. To może być historia wydarzająca się w domu sąsiadów. Codzienna. Nieprzesadzona. Realna. I może właśnie dlatego dotyka głębiej niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.
Lato za pasem, temperatura nas rozpieszcza (a przynajmniej w momencie, w którym piszę te słowa), chciałoby się uciec na malowniczą wyspę i posiedzieć w uroczej knajpce przy małym espresso. La Kastellana to wyspa z historią i tradycją. Istniejąca jakby sama sobie, oddzielona od współczesnego pędu o wiele godzin drogi. Miejsce do odpoczynku i podziwiania.