post-image
Recenzje

„Głód miłości”
Natalia Nowak-Lewandowska

Jak mnie denerwują wszystkie babskie czytadełka! Te wszystkie słodko-pierdzące historyjki o miłości bez granic i szczęściu lejącym się wiadrami na każdej stronie. Staram się rozumieć, że takie książki przynoszą wiele dobrego, pocieszają, mają moc terapeutyczną, może nawet motywują do zmian. Nie twierdzę, że nie działają dobrze. Sięgam po nie z ciekawości ciągle nabierając się na „a może ta będzie inna?”. Nie, nie będzie. Nie będzie inna, bo one wszystkie są takie same. Na jedno kopyto. On spotyka ją, zakochuje się, niezbyt im ze sobą po drodze, oboje zaliczają wzloty i upadki, a finalnie i tak wiadomo, że będą z tego dzieci i wielkie wesele zaplanowane od A do Z przez przewidywalną pannę młodą. Nuda.*

post-image
Recenzje

„We wspólnym rytmie”
Jojo Moyes

Są tacy autorzy, którzy jedną czy dwiema książkami trafiają na szczyty list najpoczytniejszych pisarzy. Czy to kwestia umiejętności czy reklamy.. różnie bywa. Przyznaję bez bicia, że sama czasami sięgam po lekturę tylko dlatego, że autor/autorka zachwycił większość czytelniczego świata, a Instagram wypełniony jest zdjęciami okładki owego hitu. Siłą rzeczy nasuwa się przekonanie, że może rzeczywiście warto znaleźć czas na poznanie takiej historii.

post-image
Recenzje

„Twoje drugie życie zaczyna się kiedy zrozumiesz, że życie masz tylko jedno”
Raphaëlle Giordano

Jak często dokonujecie wyborów pod wpływem chwili? Jak często zdarza się, że coś przysłowiowo „wpadnie Wam w oko” i decydujecie się na poświęcenie temu swojego cennego czasu? (Niektórzy pod wpływem chwili poświęcają całe swoje życie dla kogoś/czegoś, ale to temat na inny wpis). Precyzując, co decyduje o tym, że sięgacie akurat po taką, a nie inną książkę? Zdarza Wam się, że nie chodzi o świetne recenzje, zaufanie do konkretnego wydawnictwa, opinię bestsellera czy kolejną część ulubionej serii? Zdarza się, że po prostu widzicie okładkę i decydujecie się na poświęcenie czasu nikomu nieznanej autorce książki o tematyce, która nigdy Was nie interesowała? Mnie zdarzyło się raz.

post-image
Recenzje

„Małe życie”
Hanya Yanagihara

Żyletka. Małe ustrojstwo, którym można wyrządzić sobie niesamowitą krzywdę. Ostre, cienkie i niebezpieczne. Całe moje dzieciństwo powtarzano mi, żeby jej nie dotykać. Pamiętam doskonale, kiedy to maszynki jednorazowego użytku były towarem deficytowym i wśród przyborów do golenia mojego ojca i dziadka była brzydka pseudosrebrna maszynka na żyletki. „I tylko broń Panie Boże, żebyś to brała do ręki” – grzmiała mama. Oczywiście, że nie słuchałam. Oczywiście, że poczułam, co znaczy być nieostrożną i nie umieć się obsługiwać ostrym narzędziem. Oczywiście, że przyznałam jej rację, choć nigdy na głos. Ale nauczyłam się. Teraz, kiedy sama jestem mamą, rozumiem moją rodzicielkę doskonale. Drżę nawet, gdy mój sześciolatek sięga po nożyczki dla dzieci, a co dopiero nóż czy inne równie ostre przedmioty. Strachu przed bólem też trzeba się nauczyć, trzeba przejść proces odpowiedniej socjalizacji, żeby wiedzieć, na co uważać. Często trzeba doświadczyć na własnej skórze bólu. Człowiek ma jednak to do siebie, że zrobi wszystko, by go uniknąć. Zdrowy człowiek. Bo z chorym bywa różnie…

post-image
Recenzje

„Angielka”
Katherine Webb

Przyszło mi pisać tą recenzję, kiedy za oknem szaro, buro i nieprzyjemnie. Kiedy rano nie chce się wstawać, a wieczory są krótsze, bo sen ogarnia wcześniej niż zwykle. Brak energii, która rozpierała mnie przez ostatnich kilka słonecznych tygodni (miałam niezwykle pogodny urlop!) powoduje niemoc i sama nie wiem, czy pisanie o gorącym klimacie Omanu podziała na mnie motywująco. Na pewno pozytywnie zadziała pisanie o książce pełnej kolorów, bo taka dla mnie była „Angielka” Katherine Webb. Być może pod wpływem okładki, która rzucała mi się w oczy w mediach społecznościowych od jakiegoś czasu. Nie wiem, co w niej takiego.