Recenzje

„Merhaba”
Witold Szabłowski

przez

Turcja. Destynacja wielu polskich turystów. Stosunkowo tania, zawsze gorąca, gwarantująca udane wakacje. Pamiętam swój pierwszy raz w tym kraju – taplająca się w morzu, korzystająca z opcji all inclusive turystka, która poza hotel nie wyściubiła nosa dalej niż w okolice plaży. Za drugim razem byłam już nieco starsza i jako backpackers z krwi i kości przemierzałam tysiące kilometrów z plecakiem oraz głęboką nadzieją, że nic mi się nie stanie. Mało interesowały mnie Pammukale, Hagia Sofia i hotel z nieco podrobionym alkoholem bez ograniczeń. Wtedy już szlajałam się po świecie „na własną rękę”, szukając najtańszych hosteli, przejazdów „na stopa” i jedzenia w małych przydrożnych barach. Pamiętam doskonale pewną kilkutygodniową podróż po Gruzji i Armenii, którą kończyłam powrotem do naszego kraju między innymi przez Turcję. Dopiero wtedy udało mi się poznać ten kraj nieco lepiej – obcowałam z ludźmi, z ich kulturą i zwyczajami. Z dala od najtłoczniejszych miejsc wsłuchiwałam się w różne historie, smakowałam potraw i chłonęłam klimat Stambułu. Po raz kolejny poczułam, że kraju nie poznaje się poprzez „bywanie” – możecie mi wierzyć: pięciogwiazdkowe hotele nigdy nie pozwolą nam doznać takich wrażeń, jakich na pewno doświadczymy, nocując w tanich hotelach w dzielnicach backpackerskich.

Wydaje się, że Witold Szabłowski, reportażysta i autor książki Merhaba. Reportaże z tomu „Zabójca z miasta moreli” i osobisty słownik turecko-polski ma podobne podejście do mojego. Wnioskuję na podstawie lektury, która bardzo przypadła mi do gustu i otworzyła oczy na pewne kwestie związane z Turcją. Autor, który pierwszy raz trafił do tego kraju całkiem przypadkiem, w jakiś sposób zakochał się w tym narodzie i jego kulturze, zostając tam dłużej niż pierwotnie zakładał. Mieszkając wśród Turków dokładnie poznał ich życie. W swojej książce, w narzuconym przez siebie porządku opowiada o rozdarciu tych ludzi, o dualizmie, w jakim żyją, o braku jednego konkretnego drogowskazu zarówno w kwestii religii, jak i polityki. W niedługich rozdziałach Szabłowski porusza najważniejsze kwestie związane i kojarzone z Turcją, tworząc reportaż na modłę trochę pamiętnika i trochę przewodnika. Z jednej strony wspomina początki swojej pracy w TVN24, Trójce i Tygodniku Powszechnym, a z drugiej radzi, jak nie dać się zrobić w tak zwane bambuko, przepłacając za taksówki. Pokazuje nam inną, mniej medialną stronę głośnej afery ze strojami kąpielowymi tureckich pływaczek, tłumaczy fenomen wszechobecnej herbaty i umiłowania Turków do jej picia zawsze i wszędzie. Swoim lekkim piórem sprawia, że momentami zatracamy się w poszczególnych historiach, zastanawiając się, czy to jeszcze reportaż, czy też powieść obyczajowa portretująca turecką bohemę – takie odczucia miałam, czytając o poecie Nazinie Hikmecie Borzęckim i jego miłosnych podbojach. Szabłowski nie omija polityki i religii – tłumaczy sukces Erdogana, opowiada o Ali Ağcy. Reportażysta szokuje historiami kobiet zmuszonych uciekać z własnych domów przed wyrokami śmierci, wydawanymi na nie przez własnych ojców i braci. Nie zapomina również o miłości, tęsknocie i samotności, których też tutaj sporo.

Największą zaletą książki jest to, że można ją czytać niezależnie od swoich doświadczeń. Jest ona napisana w taki sposób, że bez względu na to, czy nasza znajomość Turcji opiera się na katalogach z biur podróży czy też obserwacjach poczynionych z poziomu basenowego leżaka albo  podróżniczych przygód, zaczynamy patrzeć na ten kraj z zupełnie innej perspektywy. Chcę przez to powiedzieć, że Merhaba jest dla każdego, pozwala podróżować po Turcji w myślach, czuć zapachy i smaki charakterystyczne dla tego regionu. Wprowadza w orientalny klimat i wiedzie tysiące kilometrów od kilkunastometrowego pokoju, w którym właśnie siedzi czytelnik. I choćby dlatego warto sięgnąć po tę książkę. Daję gwarancję, że po lekturze Turcja już nie będzie dla Was taka sama.

Może Ci się również spodobać: